środa, 3 lipca 2013

55. Ostatnie dni sierpnia

Oto i jest ostatni rozdział mojego opowiadania. Zapraszam do czytania i komentowania.


          W jeden z ostatnich dni wakacji słońce prażyło niemiłosiernie. Bezwiednie patrzyłam przez okno na bezchmurne niebo, zastanawiając się, co mogłabym jeszcze napisać w liście do Dorcas. W końcu odłożyłam pióro, zakręciłam kałamarz i zwinęłam arkusz pergaminu w rulon. Chwilę później, przy wyblakłej, czarnej furtce do domu zauważyłam Vernona z Petunią. Kiedy usłyszałam odgłos zamykanych drzwi do pokoju mojej siostry, wyłoniłam się na korytarz i zeszłam po schodach na dół. Mimo wszystko wolałam usunąć się im z drogi, bez żadnych kłótni. Rodzice byli w pracy.
          Uprzednio zabierając ze sobą klucze do domu i trochę drobnych, wyszłam przez drzwi frontowe i machnięciem różdżki przywołałam błędnego rycerza. Po paru sekundach przede mną pojawił się czerwony, dwupiętrowy autobus. Wsiadłam do niego, zapłaciłam gburowatemu konduktorowi, który przyglądał mi się z ukosa, a po niedługim czasie znalazłam się centralnie przed posesją państwa Potterów.
       Pchnęłam delikatnie furtkę, a po chwili moim oczom ukazał się widok zadbanego ogrodu z równo przystrzyżoną, soczyście zieloną trawą. Podreptałam wzdłuż kamyczkowej ścieżki, po czym uderzyłam trzy razy mosiężną kołatką o dębowe drzwi. Otworzył mi James w czarnym podkoszulku i bokserkach. Jego czarne, rozmierzwione włosy lśniły od kropel wody.
- Cześć - mruknął na powitanie tuż koło mojego ucha i równocześnie przyciągając mnie do siebie, przywarł ustami do moich, zatapiając się w pocałunku. Wplotłam palce w jego świeżo umytą, miękką czuprynę. Od jego skóry bił orzeźwiający, leśny zapach perfum.
- Cieszę się, że przyszłaś - powiedział, wpuszczając mnie do środka. - Mam nawet pomysł, co będziemy dziś robić.
- Jaki? - Zainteresowałam się.
- Zabieram cię na wycieczkę na świeżym powietrzu - odrzekł.
- James... - zaczęłam nieśmiało. - Jest upał jakich mało...
- Spokojnie, tam gdzie cię zabiorę nie będzie takiego gorąca - zapewnił.
- To gdzie ty mnie zamierzasz...?
- Zobaczysz - przerwał mi. - Póki co, chodź na górę. Muszę się ubrać.
Poczłapałam razem z nim do jego pokoju i usiadłam na niezasłanym łóżku.
- A gdzie Syriusz? - zapytałam, rozglądając na boki tak, jakby miał się za chwilę pojawić obok.
- Umówił się gdzieś z Dorcas - odrzekł, wciągając spodnie. - No dobra, wezmę tylko jakiś plecak, wodę i możemy iść! - oznajmił. Po paru minutach wyszliśmy z domu uprzednio go zamykając i podążaliśmy szosą.
- Jak daleko ciągnie się nasza wycieczka? - zapytałam, kopiąc kamyk czubkiem adidasa.
- Parę kilometrów - odrzekł. - Przychodziłem tam często, jak byłem mały. O, tutaj będziemy skręcać! - dodał po chwili.
Moim oczom ukazał się widok zielonych, gęstych koron drzew umiejscowionych blisko siebie. Rogacz poprowadził mnie w głąb ich.
- Idziemy do lasu? - zdziwiłam się.
- Będziemy przechodzić przez las - poprawił.
- I zbierać grzyby? - wtrąciłam, zadając pytanie.
Zaśmiał się i poczochrał mi włosy.
- Nie, nie będziemy zbierać grzybów - odparł.
- Och, dlaczego? - jęknęłam, udając zawiedzioną.
- Chociaż w sumie... Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem! - wyszczerzył zęby w uśmiechu. - To co, zmieniamy plan?
- Nie trzeba - powiedziałam szybko. - Zostańmy przy twoim pomyśle.
- Jednak nie chcesz zbierać grzybków? - udał zdziwionego. - Mogłabyś z nich ugotować pyszną grzybową!
- Nie znam się na ich rodzajach  - wyznałam. - Jeszcze bym ugotowała zupę z muchomorów!
- Zjedlibyśmy ją wtedy pierwszy i zarazem ostatni raz - odpowiedział.
          Zaczęła się trasa pod górę. Dotychczas, po płaskim terenie szło mi się niezwykle dobrze ze względu na to, że ściółka była miękka i pokryta liśćmi. Teraz stąpałam po korzeniach drzew i kamieniach, uważając, żeby się nie potknąć. Po pięciu minutach, złapałam zadyszki.
- Daleko jeszcze? - sapnęłam czerwona na twarzy i łapczywie wzięłam od Rogacza butelkę wody.
- Nie - odpowiedział, łapiąc oddech. Policzki na jego przystojnej twarzy, były jedynie lekko zarumienione od wysiłku. - Jesteśmy już blisko - dodał.
Po krótkiej przerwie, ruszyliśmy dalej.
- Za niedługo będziemy - orzekł. - Zamknij oczy.
- Po co? Twoją niespodzianką jest Bazyliszek, czy jak? - zażartowałam.
- Nie, nic z tych rzeczy - zaśmiał się. - Chcę, żebyś zobaczyła tą niespodziankę jak już będziemy na miejscu, a nie z oddali.
- Dobrze, ale jak według ciebie mam iść z zamkniętymi oczami, nie zabijając się? - zapytałam rozbawiona.
- Ja cię poprowadzę - zaoferował się Rogaś, wyszczerzając zęby w uśmiechu, obejmując moją talię dłońmi oraz instruując o kierunku wędrówki.
Po dziesięciu minutach przechadzki w żółwim tempie znaleźliśmy się na miejscu.
- Możesz otworzyć oczy! - zawołał, na co powoli uniosłam powieki.
Przede mną ukazał się widok niewielkiej, trawiastej polany, którą przecinał płynący strumyk krystalicznie czystej wody. Przy nim stało stado młodych jeleni i łań, które z zadowoleniem czerpały wodę ze źródła. Niektóre z nich goniły się po polanie. Oniemiałam z wrażenia.
- Są śliczne - szepnęłam, nie mogąc wydusić z siebie nic więcej.
Rogacz uśmiechnął się do mnie.
- Cieszę się, że ci się podobają - odpowiedział. - Chodź, spróbujmy się do nich zbliżyć.
Rogacz pociągnął mnie za rękę i razem powolnym krokiem podeszliśmy bliżej. Ostrożnie i bardzo powoli wyciągnęłam dłoń do jednej z łań, która natychmiast uciekła do najbliższego drzewa i wystraszona przyglądała mi się zza konaru.
- Łatwo się płoszą - wyszeptałam.
- Nie dziwię im się. Chyba ze dwa tygodnie temu, w pobliżu tej polany kręcili się dementorzy.
- Żartujesz? - Nawet nie kryłam zdumienia, jakie mną ogarnęło.
- Nie, mówię całkiem poważnie - odrzekł. Wyraz jego twarzy nie wskazywał na to, aby żartował. - Ale nie psujmy sobie dnia nienajlepszymi wiadomościami.
Skinęłam głową na znak aprobaty.
- Może podejdźmy do tego strumyka? - Zaproponowałam.
- Jasne. Woda jest tam tak czysta, że spokojnie można ją pić.
Powoli i bezszelestnie zakradliśmy się bliżej stada zwierząt. Duża część się spłoszyła. Zanurzyłam dłonie w nieskazitelnie czystym, górskim strumieniu. Chłód wody przyjemnie zmroził mi palce. Następnie zerwałam kępkę trawy i delikatnie podałam ją łani.
- Masz - zachęciłam ją.
Ku mojemu zdumieniu, łania nie przestraszyła się. Najpierw zaskoczona obserwowała mnie chwilę, a następnie podeszła do mnie i zaczęła obwąchiwać podarunek. Następnie skubnęła trochę trawy z mojej ręki, a ja dotknęłam jej opuszkami palców. Chwilę później James objął mnie od tyłu i delikatnie cmoknął w policzek.
- Kocham cię, wiesz? - Powiedział. - Od samego początku.
- Ja ciebie też.
          Obróciłam się do niego i pocałowałam go najgoręcej jak tylko potrafiłam. Rogacz odwzajemniał pocałunki równie zachłannie, pragnąc mojej bliskości. Odgarnął kosmyki kasztanowo-rudych włosów i delikatnie skubał moje lewe ucho, pomału przechodząc do szyi. Włożyłam ręce pod jego podkoszulek, który chwilę później zdjęłam.

                                                                           * * *
          Późnym wieczorem James odprowadził mnie do domu i złożył delikatny całuss na moich wargach na pożegnanie. Później jeszcze przez chwilę patrzyłam jak Błędny Rycerz znika w przytłumionym blasku latarni ulicznych. W końcu weszłam do domu, a następnie zaszyłam się w czterech ścianach mojego pokoju. Postanowiłam, że do listu, który wyślę Dorcas, dołączę jeszcze post scriptum, gdzie pokrótce opiszę dzisiejszy dzień.

czwartek, 28 marca 2013

54. Urodziny Remusa

Uwaga, uwaga... Rozdział jest aż 4-krotnie dłuższy niż normalnie, gdyż nie miałam ochoty go rozdzielać na części. Przepraszam za tą prawie 4-miesięczną nieobecność, ale po prostu straciłam wszelkie chęci, aby nadal prowadzić tego bloga.
__________

Dokładnie o godzinie siedemnastej wraz z Jamesem zjawiłam się pod furtką do domu Remusa. Przyjaciel wpuścił nas, od progu witając promiennym uśmiechem.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! - wrzasnęliśmy chórem, dając mu dwa osobne prezenty opakowane zielonym papierem w kolorowe baloniki.
- Dziękuję, jesteście wspaniali, ale naprawdę nie musieliście mi niczego kupować - jęknął Remus.
- Nie zjawilibyśmy się z pustymi rękami - przerwał mu Rogacz, szczerząc zęby.
Lunatyk westchnął i gestem dłoni zaprosił nas do środka domu. W kuchni zastaliśmy panią Lupin, która serdecznie nas powitała i ugościła w niewielkiej, acz przytulnej kuchni. Ściany domu były stonowane w kremowych kolorach, a drzwi, stoły i krzesła miały barwę ciepłego brązu. Na niedużych okienkach okrytych biszkoptowymi, woalowymi firankami stały malutkie doniczki z roślinkami, które niewątpliwie dodawały temu miejscu uroku. W czasie, kiedy ja z zapartym tchem przemierzałam wzrokiem każdy cal kuchni, mama Remusa i James wdali się w rozmowę, której przysłuchiwałam się jednym uchem.
- Chcecie może soku dyniowego? - zagadnęła, sprowadzając mnie na ziemię.
- Tak, poproszę - odrzekłam. - Mieszka pani w bardzo ładnie urządzonym domu - wypaliłam z nieukrywanym podziwem.
- Dziękuję - odpowiedziała, a na jej twarzy zagościł uśmiech bardzo podobny do uśmiechu jej syna. - Jak mijają wakacje?
- Dobrze - oznajmiłam. Chwilę później, z ogródka dało się słyszeć stłumione przez ściany odgłosy kłótni.
- Na Merlina, Syriusz! - mówił rozeźlony kobiecy głos, który z pewnością należał do Dorcas. - Przecież mówiłam ci, żebyś przypadkiem nie kupował Remusowi Niewidzialnej Księgi Niewidzialności, gdyż ja ją zaklepałam jako prezent!
- Nie wspominałaś o żadnej księdze! - zaprzeczał Łapa.
- Wspominałam, wspominałam, tylko trzeba było mnie słuchać! - odkrzyknęła zirytowana Dorcas.
- Chyba już są - stwierdził Lunatyk, wstając z krzesła, wychodząc z domu i kierując się w stronę furtki. Ja i James poszliśmy zaraz za nim. Kiedy Dorcas nas zauważyła, szturchnęła Syriusza w bok i natychmiast zaprzestali dalszego wykłócania się.
- Stówki, Luniaczku! - zawołał Black na widok Lupina, wyszczerzając do niego zęby w uśmiechu.
- Dziękuję - odrzekł solenizant - Łapciu - dodał w odwecie za "Luniaczka".
- Z okazji urodzin życzę ci zdrowia, szczęścia, dobrze zdanych owutemów i spełnienia marzeń - powiedziała Meadowes, wręczając Remusowi prezent. - Niestety, Syriusz kupił dla ciebie tą samą książkę co ja, mimo, iż tłukłam mu do głowy, żeby nie kupował przypadkiem Niewidzialnej Księgi Niewidzialności - westchnęła teatralnie.
- Nieprawda! Nic takiego nie mówiłaś! - stawiał na swoim Łapa.
- Wiesz, już nawet nie mam siły się z tobą kłócić - odparła sfrustrowana Dorcas.
- Hej, spokojnie - wtrącił Lunatyk próbując załagodzić atmosferę. - To żaden problem. Przecież tą księgę można chyba wymienić, prawda?
- Właśnie nie wiadomo - odpowiedziała dziewczyna.
Do rozmowy dołączył się Peter, który nagle zmaterializował się u boku Jamesa, albo po prostu przyszedł, kiedy nie zauważyłam.
- Wszystkiego dobrego! - zawołał, obdarowując Remusa kolejnym upominkiem.
- Dzięki, Peter - odpowiedział. - Nie trzeba było przynosić prezentu, naprawdę.
- Ale masz urodziny i powinienem ci coś dać - skrupulatnie wyjaśnił Glizdogon.
- Ach, właśnie, przyniosłam namiot - zakomunikowała Dorcas, ściągając z ramion plecak. - Tylko do jego rozłożenia będziemy potrzebować pani Lupin, gdyż jest magicznie pomniejszony.
- Gdzie go rozłożymy? - zapytałam.
- Może tam, pod tym drzewem? - odpowiedział pytaniem na pytanie Rogacz.
- Dobry pomysł - pochwalił Łapa. - Rozłóżmy go już teraz.
Uporaliśmy się ze wszystkim w przeciągu dziesięciu minut. Kiedy skończyliśmy, zaciekawiona zajrzałam do środka. Z zewnątrz, nasz namiot wydawał się zdecydowanie za mały, aby pomieścić sześć osób, ale wewnątrz niego, miejsca było wystarczająco dużo.
- Chodźcie na torta! - w którymś momencie krzyknęła mama Remusa. Zgodnie z poleceniem, ruszyliśmy prosto do kuchni, gdzie na stole czekało już na nas okrągłe ciasto, obficie polane polewą czekoladową i udekorowane bitą śmietaną. Na wierzchu, starannie powbijane były świeczki, które pani Lupin zapaliła końcem różdżki. Lunatyk pomyślał życzenie, zdmuchnął świeczki, a my zaśpiewaliśmy głośne "Sto lat!". Niedługo później objadaliśmy się tortem, który okazał się być przepyszny. Solenizant poczęstował nas także przeróżnymi łakociami kupionymi specjalnie na urodziny, kremowym piwem oraz także ognistą whiskey. Przesiedzieliśmy w kuchni ponad dwie godziny, rozmawiając, żartując, próbując fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta, specjalnie wybierając te o najdziwniejszych kolorach, a Huncwoci rywalizowali między sobie kto najwięcej zje naraz pieprznych diabełków.
- Ej, to wy w końcu ze sobą chodzicie, czy jak? - zmienił temat Peter, wskazując prosto na mnie i Jamesa.
- Nie, nie, oni tylko się całują. Kto by tam pomyślał, że są parą - ironicznie rzekł Syriusz, zanim ktokolwiek zdążył wyjaśnić.
Trzepnęłam go w ramię.
- Masz podstarzałe informacje, Łapciu - oświadczył Rogacz, mierzwiąc sobie włosy.
- Naprawdę? - zdziwił się. - No to moje gratulacje!
- Dzięki - odparłam. - Tak właściwie to która jest godzina? - zapytałam, wyglądając przez okno i przy okazji zmieniając temat. Na zewnątrz robiło się coraz ciemniej.
- Wpół do ósmej - odpowiedział Peter, patrząc na zegarek.
- Nudzę się. Zagramy w butelkę? - zaproponował Syriusz.
- A masz pomysł na dobre wyzwania? - sceptycznie spytała Dorcas. - Nie ma to większego sensu, jeśli ty i ja oraz James i Lily chodzą ze sobą.
- Rzeczywiście - zrezygnowany przyznał rację. - Więc co w końcu robimy?
- Przenieśmy się do namiotu - powiedział Remus. - Wymyślimy coś na miejscu. Nikt nie zapomniał własnego śpiwora?
Przecząco pokręciliśmy głowami, a następnie udaliśmy się do ogrodu.

* * *

3 godziny później

Niebo na dworze było granatowe. Wnętrze namiotu oświetlaliśmy różdżkami, przy użyciu zaklęcia Lumos. Za ten czas wszyscy zdążyliśmy się wykąpać oraz pożartować z Syriusza, który brał kąpiel jako ostatni i zabrakło mu ciepłej wody. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy wyłonił się zza drzwi łazienki owinięty puszystym ręcznikiem z niespłukaną, białą pianą od szamponu na włosach. Na początku myśleliśmy, że przesadza, ale po odkręceniu kranu mogliśmy się przekonać, że faktycznie woda była lodowata. Ostatecznie, Łapa był zmuszony pochylić się nad umywalką i spłukać czuprynę wodą mineralną.
Teraz siedzieliśmy wszyscy w namiocie, całkowicie rozbudzeni.
- Dobra, to co teraz robimy? - zapytała Dorcas. - Nie wiem jak wy, ale ja nie mam zamiaru kłaść się spać.
- Ja też - zgodził się Syriusz. - Ktoś ma jakiś pomysł?
- Ty, Łapciu, nie jesteś śpiący, gdyż przeżyłeś niezwykle pobudzającą zmysły kąpiel - zażartował James, szczerząc zęby.
Wybuchnęliśmy śmiechem.
- Bardzo śmiesznie, Rogasiu - prychnął Łapa.
- No wiem - odparł dumnie. - Ale tak serio, to co będziemy robić?
Cisza.
- Słuchajcie, Peter nam zasnął - przerwałam milczenie. Wszyscy skierowali wzrok na śpiącego Glizdogona.
- Rzeczywiście... - przyznał James z łobuzerskim uśmieszkiem, który z pewnością nie znaczył niczego dobrego. - Mam pomysł! - zawołał.
- Jaki? - zainteresował się Remus. - Chyba nie zamierzasz pomalować mu twarzy markerem?
- Właśnie to był mój cały plan - powiedział Rogaty zawiedzionym tonem głosu.
- Czasem masz pomysły gorsze niż pięciolatek - szczerze oświadczył Syriusz. - Ale wchodzę w to!
- Wy chyba naprawdę nie...? - zaczęłam nie dokańczając, gdyż dwójka z Huncwotów, mianowicie Rogacz i Łapa już polecieli do domu Remusa po marker.
Dorcas westchnęła głośno.
- Gorzej niż dzieci... - stwierdziła.
- Ciekawe czy odnajdą u mnie w domu jakikolwiek pisak - powiedział rozbawiony Remus. - Sądzę jednak, że raczej nie.
Zaśmiałam się. Po piętnastu minutach, Black i Potter pojawili się z powrotem w namiocie trzymając grubego pisaka o różowym kolorze.
- Gdzie wy to znaleźliście? - zapytał zdziwiony Lunatyk, wskazując na marker.
- W jednej z szuflad w twoim pokoju - odparł Łapa, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- Chwileczkę, mam nadzieję, że nie zostawiliście mojego pokoju jak po przejściu tornada? - przeraził się Remus.
- Nie, w życiu - odrzekł Rogacz, kiwając głową dla efektu.
- Wiecie co, ja się może upewnię - oznajmił Lupin, wstając.
James i Syriusz wymienili znaczące spojrzenia.
- Luniaczku, nie przemęczaj się, przecież dobrze wiesz, że nie musisz... - próbował go zatrzymać Łapa.
- Mam złe przeczucie - odrzekł Remus, marszcząc czoło. - Ale wiecie co... Nie będę sobie dzisiaj podnosić ciśnienia. Jutro się na was powkurzam.
  Black i Potter odetchnęli z ulgą, a po chwili przeszli do realizacji jakże genialnego planu Rogacza.
- Merlinie... - lamentowałam. - Oni z roku na rok dziecinnieją.
Syriusz otworzył marker i szczerząc zęby zaczął uaktywniać swoje zdolności manualne posługując się niczego nie świadomym Peterem.
- Ej, nie rób wszystkiego sam! - jęknął rozpaczliwie James. - Zostaw mi trochę roboty!
- No dobrze - westchnął przyjaciel, niechętnie oddając mu różowego pisaka.
Rogaty dokończył dzieło sztuki. Spojrzałam na twarz Glizdogona z lekkim przerażeniem.
- Wiecie co... Żeby tak przyjaciołom robić psikusy... - powiedziała Dorcas, kręcąc głową z niesmakiem.
- Właśnie - zawtórowałam. - Jeszcze rozumiem, jakbyście ślizgonom taki żart wykręcili, ale własnemu koledze...
James i Syriusz zbyli nas lekceważącym machnięciem ręki. Nastała chwila ciszy. Nagle dało się słyszeć pojedyncze "KAP".
- Pada? - zdziwił się Remus.
Dorcas wzruszyła ramionami. Chwilę później, coraz więcej ciężkich kropli zaczęło spadać na nasz namiot. Po kilku minutach rozpadało się.
- Super - sarkastycznie skomentował Łapa. - Jeszcze mi burzy z piorunami brakuje.
Jakby na życzenie, w oddali usłyszeliśmy grzmot. Black wywrócił oczami.
- Łapciu, dla naszego zdrowia i bezpieczeństwa, ty już więcej nie przepowiadaj nam przyszłości, ani tym bardziej pogody - rzekł James.
- Zimno mi - powiedziałam, pocierając ramiona dłońmi.
- Mogę cię ogrzać - zaoferował się Rogaty.
Zmierzyłam go wzrokiem bazyliszka.
- To tylko propozycja - dodał, wyciągając ręce w geście niewinności. - A zresztą miałem zamiar tylko cię przytulić.
- No to chodź i się przytul, a nie... - odparłam rozbawiona.
- Ej, serio jest zimno. Idę do śpiwora, bo tu jeszcze zamarznę - oznajmiła Dorcas.
Na dworze nadal mocno padało. Co jakiś czas dało się słyszeć grzmoty. Świszczący, zimny wiatr zawiewał koronami drzew, a my leżeliśmy w śpiworach, rozmawiając. Po mojej prawej leżał Remus, a po lewej James. Obok Rogacza, usytuowana była Dorcas, a zaraz obok niej, miejsce zajmował Syriusz, natomiast nieco dalej od niego Peter.
- Śpicie? - szepnęła Dorcas, po chwili bezwzględnej ciszy.
- Nie - odpowiedziały jej cztery głosy.
- To dobrze - odparła.
Znów nastała cisza. Wsłuchiwanie się w dudnienie kropel deszczu o materiał namiotu działał uspokajająco i nasennie. Przysunęłam się do Jamesa i przytuliłam go, czując zapach jego waniliowego szamponu do włosów. Odnalazł moje usta i pocałował mnie na dobranoc. Niedługo później zapadłam w sen, a ze dwie godziny później obudziłam się. Burza ustała.
- Śpicie? - tym razem to ja zapytałam, ale odpowiedziała mi tylko Dorcas, która zawsze miała kłopoty z zasypianiem.
Zapaliłam światło końcem różdżki i ostrożnie skierowałam ją na twarz Rogatego. Miał przymknięte powieki i przekrzywione okulary, które delikatnie zdjęłam i odłożyłam obok. Oddychał spokojnie i miarowo.
- Ej, to może teraz my wykręcimy mały żarcik Huncwotom? - zaproponowała Dorcas ze złowieszczym błyskiem w oku, na co przytaknęłam.
Wyplątałam się z objęć Rogacza i niechętnie wyczołgałam z ciepłego śpiwora. Przyjaciółka zrobiła to samo.
- Okej, szybko bierzmy markera i zaczynajmy już, bo jest mi okropnie zimno - zarządziła Meadowes. Zgodnie z poleceniem, wzięłam pisaka, a w następnej chwili już malowałam twarze chłopaków, pozostawiając połowę roboty przyjaciółce. Kiedy skończyłyśmy, natychmiast zajęłyśmy miejsca w naszych śpiworach i zaśmiałyśmy się cicho.
- Dobra robota - pochwaliłam nas. - Teraz spokojnie możemy iść spać.
- Miałabym co do tego pewne wątpliwości - rozważyła Dorcas. - Ale dochodzę do wniosku, że jak już zasnęli mocnym snem, to się nie obudzą.
- Też tak myślę - zgodziłam się. - Tak właściwie to która godzina?
- Czwarta nad ranem, albo coś koło tego.
- Dzięki. Dobranoc!
- Miłych snów!
Ledwo przymknęłam powieki, już dało się słyszeć Syriusza, który wymamrotał sennym głosem:
- Śpicie?
- Nie, ale mam zamiar - odpowiedziałam. - A ty od jak dawna nie śpisz?
- Właśnie się obudziłem, a ty?
- Ja też - skłamałam.
- O co chodzi? - spytała Dorcas, idealnie udając zaspany głos.
- O nic, Dora, możesz spać spokojnie - odrzekłam.
Nagle wybuchnęłyśmy niekontrolowanym śmiechem, budząc przy tym Remusa.
- Z czego się śmiejecie? - zapytał zdezorientowany Lunatyk.
- Mamy atak głupawki o czwartej nad ranem - odparłam. - A teraz idę spać, dobranoc!
- Dobranoc - mruknął James, tuż przy moim uchu.
- Ooo, to ty też nie śpisz? - zdziwiłam się.
- Nie - zaprzeczył. - W ogóle to nie wiem czy wiecie, ale wasze wybuchy śmiechu są dość głośne. Dziwne, że Glizdka nie zdołałyście obudzić.
- Najwidoczniej ma twardy sen - zauważyła Dorcas. - Dobrze moi drodzy, będę wam dozgonnie wdzięczna jeśli odłożycie rozmowy na jutrzejszy dzień, a teraz dacie mi wypocząć.
- Jestem za - szepnął Syriusz.
- Karaluchy pod poduchy - bąknął Remus.
- I dobranoc - dodał na końcu James.

* * *

Godzinę później

- Dorcas, ty też to słyszałaś? - zapytałam szeptem.
- Lily, daj sobie spokój. Ja chcę spać! - jęknęła.
- Ktoś jest chyba na dworze - szepnęłam z lekkim przerażeniem w głosie.
- To na pewno wiatr. Nie ma co się zamartwiać.
- Dora, to nie był ani wiatr, ani żaden inny czynnik atmosferyczny i jestem tego stuprocentowo pewna.
- To w takim razie się przesłyszałaś. Zdarza się. Szczególnie o tak nieludzkiej porze, jaką jest piąta nad ranem.
- Pójdę to sprawdzić - oznajmiłam i wygrzebałam się ze śpiwora.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że idziesz sama? - zapytała Dorcas, nagle się rozbudzając.
- Skoro mi nie wierzysz... - zaczęłam ją trochę podpuszczać.
- Idę z tobą. Jak mam za sen zapłacić twoim życiem, to wolałabym już nie spać do końca życia.
Po tym wyznaniu kompletnie mnie zamurowało. Doskonale wiedziałam, że Dorcas jest wierna przyjaciołom aż do końca, ale raczej unikała rozmów na temat jej uczuć.
- Dzięki - wymamrotałam, kiedy już z powrotem odzyskałam zdolność mówienia.
Chwilę później wyszłyśmy na zewnątrz. Trawa była na tyle mokra, że podczas stąpania po niej bulgotało mi pod stopami.
- Skąd dobiegał dźwięk? - zapytała przyjaciółka niczym Sherlock Holmes.
- Wydaję mi się, że zza krzaków.
- Powoli podeszłyśmy do ów miejsca. Dorcas zakasała rękawy polaru i zaczęła delikatnie przeczesywać rękoma krzak, który wskazałam. Po kilku minutach wyjęła ubrudzone ziemią dłonie i powiedziała:
- Dziewczyno, tu nic nie ma!
Podeszłam do kolejnych roślin i zaczęłam je przegrzebywać. Po paru minutach znalazłam chowającego się królika.

* * *

Tymczasem w namiocie

- Łapa, śpisz? - zapytał James półgłosem.
- Spałbym, gdyby mnie ktoś nie obudził - odparł wymownie Syriusz, przecierając oczy.
- Nie ma czasu na żarty, dziewczyn nie ma.
Black podniósł się na łokciach i przebiegł wzrokiem po namiocie.
- Może stwierdziły, że im zimno i postanowiły spędzić reszty nocy w domu?
- I ot tak sobie wyszły bez śpiworów, nawet nas nie informując - odparł ironicznie Rogacz.
- Dobra, to trochę podejrzane - zgodził się Syriusz, marszcząc czoło. - Może poszły do łazienki? Wiesz, dziewczyny zawsze łażą stadami.
- Ja bym się wolał upewnić. A co jeśli stało się coś złego?
- Rogasiu, weź nie snuj mi tu czarnych scenariuszy. Nie sądzę, aby ktoś je uprowadził, zwłaszcza, że jesteśmy w ogródku na posesji Luniaczka.
- Oj, po prostu sprawdźmy, gdzie są. Tyle.
- Och dobrze... Skoro tak chcesz...
Chwilę później Syriusz i James wyszli z namiotu.
- Rogacz, ktoś tam się czai przy krzakach - szepnął Łapa. - I nie sądzę, aby akurat dziewczyny chowały się w krzakach o piątej nad ranem.
- A nie mówiłem!
- Dobra, tym razem miałeś rację - przyznał Black. - Mam pomysł! Pójdziemy naokoło i zaskoczymy ich od tyłu, ok? Tylko idź ostrożnie.
Niedługo później Huncwoci znaleźli się zaledwie parę metrów od tajemniczych postaci.
- Słuchaj, idziemy powoli i kimkolwiek oni są, skaczemy na nich i ich obezwładniamy - zakomenderował James.
Syriusz przytaknął.
- Na trzy - szepnął James. - Raz... Dwa... TRZY!
Chłopcy podbiegli i rzucili się na dwóch osobników wpadając w błoto.
- Au! - wrzasnęły chórem dwa żeńskie głosy.
- Dorcas i Lily?! - zapytał zdezorientowany Rogacz, schodząc z jego dziewczyny.
- Nie, duch święty! - ironicznie odparła Dorcas, wstając z kałuży błota, do której wrzucił ją Syriusz.
- Co wy tu robicie? - spytał Łapa jeszcze bardziej oszołomiony niż sam James.
- Właśnie miałam zadać to samo pytanie - powiedziała Lily.
- Proponuję powrót do namiotu. Tam sobie wszystko opowiemy - oznajmił Potter.
- Przystałabym na propozycję, gdyby nie fakt, że jesteśmy cali w trawie i błocie - odparła Evans.
- To przebierzecie się w namiocie - skwitował Łapa.
- Ale zostawiłyśmy rzeczy w domu - odrzekła Dorcas.
Huncwoci tylko westchnęli. Dwadzieścia minut później na dworze zrobiło się w miarę jasno. Dziewczyny, James i Syriusz obudzili pozostałych Huncwotów oraz opowiedzieli im całą historię.
- No pięknie - skomentował Remus. - Nie wiem, czy jesteście tego świadomi, ale wasze twarze są wymalowane różowym markerem.
- Twoja też Luniaczku - odparł Łapa.
Dziewczyny zachichotały. Dorcas podała chłopakom lusterko z szelmowskim uśmiechem na twarzy. Każdy z Huncwotów po kolei się w nim obejrzał. Ich miny były na tyle komiczne, że aż dwie przyjaciółki wybuchły głośną salwą śmiechu.

środa, 16 stycznia 2013

53. Randka w parku

Uwaga, uwaga, przed wami rozdział dwukrotnie dłuższy od poprzednich! :D
__________________

W samo południe siedziałam w kuchni sącząc gorącą kawę z kubka. Mama w tym czasie zaczęła zabierać się do gotowania obiadu. Dzisiejszy dzień zapowiadał się leniwie. Nie miałam żadnych planów i byłam wręcz pewna, że spędzę go zaszyta w czterech ścianach pokoju, zaczytując się w książkach. Znudzona, obracałam w palcach do połowy opróżnionym kubek z napojem, który parzył mi opuszki. Nagle, rozległo się pukanie do drzwi.
- Lily, otwórz proszę - powiedziała mama.
Powoli podeszłam do frontowych drzwi i nacisnęłam na klamkę, wpierw zobaczywszy w dziurce, kto przyszedł.
- Cześć! - zawołał rozradowany Rogacz od progu.
- Hej - przywitałam go z uśmiechem na twarzy. - Wejdź do środka i się rozgość.
Nie wiem jak on to robił, ale widząc jego twarz, od razu polepszył mi się humor.
- Kto to? - zapytała mama z kuchni.
- To James - odkrzyknęłam.
Po chwili moja rodzicielka znalazła się tuż koło mojego boku. Przez chwilę wpatrywała się zdezorientowana w gościa, ale już po chwili otarła ręce w fartuch i podała mu dłoń, uśmiechając się serdecznie.
- Anne Evans - przedstawiła się. - Mama Lily.
- James Potter - odpowiedział i uścisnął dłoń.
- Chodźcie do środka - zwróciła się do nas, ustępując miejsca w drzwiach.
Poszliśmy za nią do kuchni i usiedliśmy na drewnianych stołkach.
- Lily mi trochę o tobie opowiadała - oznajmiła. - Jesteś jej chłopakiem? - zapytała, świdrując mnie wzrokiem.
- Nie, mamo - odpowiedziałam szybko. - Jesteśmy przyjaciółmi.
- To świetnie - odparła, krojąc marchewkę. - Jak wakacje? Wyjechałeś już gdzieś? - zagadnęła.
- Na razie mijają dobrze, dziękuję - odpowiedział grzecznie. - Byłem razem z rodzicami i Syriuszem w Bułgarii na dwa tygodnie.
- I jak? Podobało ci się?
- Tak, bardzo. Dużo zwiedzaliśmy, chodziliśmy nad morze i na miasto.
- To się cieszę - uśmiechnęła się. - A jak ci idzie w szkole? Kim chciałbyś zostać?
- Cóż, idzie mi nie najgorzej. W tym roku będą owutemy, więc może być trochę ciężko. Osobiście chciałbym zostać aurorem.
- Słyszałam, że do tego zawodu trzeba być naprawdę dobrym uczniem. Lily też chce zostać aurorem - odrzekła, a po chwili dodała: - Zostawiam was na chwilę samych i idę do sklepu, bo zapomniałam kupić śmietany. Będę za dziesięć minut z powrotem!
Mama pospiesznie zdjęła fartuch, włożyła buty i wzięła trochę drobnych, po czym udała się do wyjścia.
- Idziemy do mnie do pokoju? - zapytałam.
- Jasne - przytaknął. Zaprowadziłam go po schodach na górę. Od razu po lewej stronie, mieścił się mój nieduży pokoik, który zamieszkiwałam w wakacje.
- Ładnie tutaj - stwierdził, sadowiąc się na łóżku. Usiadłam koło niego.
- Dziękuję. I jaką masz w końcu opinię o mojej mamie?
- Lubię ją. Jest bardzo miła, a co?
- A tak pytam - odparłam, poprawiając sobie włosy. - Co robimy?
- Jest wiele rzeczy, których możemy robić - uśmiechnął się łobuzersko.
- Na przykład? - uniosłam brwi wysoko do góry.
- Hm... No nie wiem. Czego tylko sobie zażyczysz.
W odpowiedzi, otoczyłam jego usta swoimi, zatracając się w mocnym, zapalczywym pocałunku.
- Tego sobie życzyłam - szepnęłam po dłuższej chwili, kiedy zabrakło mi tchu. James wziął w opuszki palców kosmyk moich włosów i zaczął okręcać go sobie wokół palca. Po paru sekundach popatrzył mi głęboko w oczy i zapytał poważnie:
- Czy chciałabyś zostać moją dziewczyną?
- Ale wiesz, że wtedy będę mogła ci robić wyrzuty, jak rzuci się na ciebie jakaś dziewczyna, a ja to opacznie zrozumiem? - powiedziałam pół żartem pół serio.
- Wiem, ale mnie to nie będzie przeszkadzać - odparł, szczerząc do mnie zęby.
- A wtedy ci przeszkadzało?
- Nie, wręcz przeciwnie - zaprzeczył, kręcąc głową. - Czyli... Zgadzasz się zostać moją dziewczyną?
- Tak, właśnie tak - zaśmiałam się. - To może teraz, jako oficjalna para, wyjdziemy na jakiś spacer czy coś? - zaproponowałam.
- Nie ma sprawy - przytaknął.
Zeszliśmy na dół. Mama już zdążyła wrócić, i krzątała się po kuchni, przygotowując obiad. Poinformowałam ją, że wychodzimy, po czym skierowaliśmy się do wyjścia.
- Gdzie idziemy? - zapytałam.
- Przed siebie - odpowiedział z miną znawcy. - Jest tu gdzieś w pobliżu jakiś park?
- Tak, jest. A co?
- To idziemy do parku! - oświadczył entuzjastycznie.
- Super - zaśmiałam się. - A co my tam będziemy robić?
- Spacerować - odrzekł.
- A jak nam się znudzi? - zapytałam.
- Odczuwam wrażenie, że martwisz się na zapas.
- Znalazł się psycholog - wywróciłam oczami.
- Kto? - zdziwił się, marszcząc czoło.
- W mugolskim świecie jest to specjalista, który pomaga ludziom w rozwiązaniu ich problemów.
- Ale po co?
- A skąd mam wiedzieć? Nie mnie się pytaj.
Przed nami ukazał się widok mnóstwa zielonych koron drzew.
- Już jesteśmy - oznajmiłam, po chwili. Pociągnęłam Rogacza za rękę i szybkim krokiem ruszyliśmy na plac zabaw. Podbiegłam do huśtawki, siadając na niej i odbijając nogami w przód i w tył.
- Pohuśtać cię? - spytał, przyglądając się moim poczynaniom.
- Bardzo chętnie.
James podszedł bliżej i stanął z boku odpychając od siebie łańcuch. Wzbijałam się coraz wyżej.
- Mam już dość - krzyknęłam z góry, kiedy wzniosłam się naprawdę wysoko. Śniadanie wirowało mi w brzuchu w górę i w dół. Zaczęłam szurać butami, zatrzymując się.
- Rany, Lily, jesteś blada jak ściana - skomentował Rogacz, wpatrując się we mnie uważnie.
- Nigdy więcej tak wysokiego huśtania - szepnęłam.
- Przepraszam... - powiedział.
- Nic się nie stało - zdobyłam się na lekki uśmiech. - Nie jest aż tak źle.
- Już po mału nabierasz kolorów - skwitował. - To dobry znak.
Kiwnęłam głową na znak zgody.
- To teraz może ciebie pohuśtać? - zaproponowałam, kiedy żołądek mi się uspokoił.
- Nie, dzięki - odmówił.
- Och, daj spokój - żachnęłam się. - To tylko huśtawka.
- Nie lubię się huśtać - powiedział.
- Dlaczego? - zapytałam zdziwiona. - Ja od zawsze wręcz uwielbiałam.
- Jak miałem pięć lat, spadłem z huśtawki i porządnie rozbiłem sobie kolano. Musieliśmy z tym jechać do świętego Munga - zwierzył się. - Od tej pory nie przepadam za huśtawkami.
- Ale teraz masz lat szesnaście, nie pięć - uśmiechnęłam się łobuzersko.
- I tak nie lubię huśtawek - stawiał na swoim.
Zbliżyłam swoją twarz do twarzy Jamesa i pocałowałam go przelotnie w usta.
- Nadal jesteś tego taki pewny? - zapytałam szeptem, opierając się czołem o jego czoło.
- Tak.
Przyciągnęłam go bliżej do siebie i wpiłam się w jego wargi, całując miękko i delikatnie. Otoczył moje plecy dłońmi.
- A teraz? - spytałam.
- Już trochę bardziej lubię huśtawki - oświadczył.
- Ja tam w ogóle nie rozumiem, jak można nie lubić huśtawek - westchnęłam.
- Widzisz, jednak można - zaśmiał się, a ja razem z nim.
- To co w końcu robimy? - zapytałam.
- Nie wiem - wzruszył ramionami. - Wpadnij do mnie do domu jeszcze w te wakacje. Posiedzimy sobie z Syriuszem, Dorcas oraz Remusem. Pewnie też gdzieś wyjdziemy, jak znam życie. Łapa nie potrafi długo usiedzieć w jednym miejscu.
- Bardzo chętnie, dzięki za zaproszenie - odpowiedziałam. - A kiedy bym mogła przyjść?
- Kiedy tylko będziesz chciała - wyszczerzył do mnie zęby. - Jestem do twojej dyspozycji.
- To super - odparłam ze śmiechem. - Skorzystam z zaproszenia, przy najbliższej okazji.
- Pamiętaj, że masz zaproszenie wielokrotnego użytku! - przypomniał.
- Dobrze, mam nadzieję, iż jednak nie zapomnę - zażartowałam.
Resztę dnia spędziliśmy razem, śmiejąc się, wygłupiając oraz grając w berka po całym parku. Byliśmy również na wielkiej porcji lodów, w pobliskiej budce. W końcu na dworze zaczęło się ściemniać.
- Która godzina? - zapytał Rogacz, mierzwiąc sobie włosy.
- Na gacie Merlina - zaklęłam, wpatrując się we wskazówki zegarka. - Dochodzi dwudziesta pierwsza.
- Odprowadzę cię do domu - zaoferował się.
- Nie musisz - machnęłam ręką.
- Muszę - odrzekł poważnie.
- Jak chcesz - ustąpiłam.
Ruszyliśmy w kierunku mojego domu. Robiło się coraz ciemniej i zimniej. James otoczył mnie ramieniem. Na ulicach zaczęły zapalać się latarnie.
- I jak ci się podobał dzisiejszy dzień? - zagaił, kiedy szliśmy w milczeniu.
- Był wspaniały - odrzekłam. - Dziękuję.
- Nie masz za co.
- Chodźmy szybciej, bo będę mieć awanturę w domu od mamy - powiedziałam.
- Oczywiście - przytaknął.
Po upływie piętnastu minut, znaleźliśmy się pod moim domem. Zatrzymaliśmy się tuż pod furtką. Rogacz wplótł palce w moje włosy i obdarzył cudownym pocałunkiem, pod wpływem którego zmiękły mi kolana.
- Do zobaczenia już wkrótce - pożegnał się. - Wpadnij do mnie, kiedy tylko nie będziesz mieć żadnych planów.
- Dobrze. Pa! - zawołałam na odchodnym i przeszłam przez furtkę, aby po chwili znaleźć się w cieplutkim mieszkaniu.