środa, 16 stycznia 2013

53. Randka w parku

Uwaga, uwaga, przed wami rozdział dwukrotnie dłuższy od poprzednich! :D
__________________

W samo południe siedziałam w kuchni sącząc gorącą kawę z kubka. Mama w tym czasie zaczęła zabierać się do gotowania obiadu. Dzisiejszy dzień zapowiadał się leniwie. Nie miałam żadnych planów i byłam wręcz pewna, że spędzę go zaszyta w czterech ścianach pokoju, zaczytując się w książkach. Znudzona, obracałam w palcach do połowy opróżnionym kubek z napojem, który parzył mi opuszki. Nagle, rozległo się pukanie do drzwi.
- Lily, otwórz proszę - powiedziała mama.
Powoli podeszłam do frontowych drzwi i nacisnęłam na klamkę, wpierw zobaczywszy w dziurce, kto przyszedł.
- Cześć! - zawołał rozradowany Rogacz od progu.
- Hej - przywitałam go z uśmiechem na twarzy. - Wejdź do środka i się rozgość.
Nie wiem jak on to robił, ale widząc jego twarz, od razu polepszył mi się humor.
- Kto to? - zapytała mama z kuchni.
- To James - odkrzyknęłam.
Po chwili moja rodzicielka znalazła się tuż koło mojego boku. Przez chwilę wpatrywała się zdezorientowana w gościa, ale już po chwili otarła ręce w fartuch i podała mu dłoń, uśmiechając się serdecznie.
- Anne Evans - przedstawiła się. - Mama Lily.
- James Potter - odpowiedział i uścisnął dłoń.
- Chodźcie do środka - zwróciła się do nas, ustępując miejsca w drzwiach.
Poszliśmy za nią do kuchni i usiedliśmy na drewnianych stołkach.
- Lily mi trochę o tobie opowiadała - oznajmiła. - Jesteś jej chłopakiem? - zapytała, świdrując mnie wzrokiem.
- Nie, mamo - odpowiedziałam szybko. - Jesteśmy przyjaciółmi.
- To świetnie - odparła, krojąc marchewkę. - Jak wakacje? Wyjechałeś już gdzieś? - zagadnęła.
- Na razie mijają dobrze, dziękuję - odpowiedział grzecznie. - Byłem razem z rodzicami i Syriuszem w Bułgarii na dwa tygodnie.
- I jak? Podobało ci się?
- Tak, bardzo. Dużo zwiedzaliśmy, chodziliśmy nad morze i na miasto.
- To się cieszę - uśmiechnęła się. - A jak ci idzie w szkole? Kim chciałbyś zostać?
- Cóż, idzie mi nie najgorzej. W tym roku będą owutemy, więc może być trochę ciężko. Osobiście chciałbym zostać aurorem.
- Słyszałam, że do tego zawodu trzeba być naprawdę dobrym uczniem. Lily też chce zostać aurorem - odrzekła, a po chwili dodała: - Zostawiam was na chwilę samych i idę do sklepu, bo zapomniałam kupić śmietany. Będę za dziesięć minut z powrotem!
Mama pospiesznie zdjęła fartuch, włożyła buty i wzięła trochę drobnych, po czym udała się do wyjścia.
- Idziemy do mnie do pokoju? - zapytałam.
- Jasne - przytaknął. Zaprowadziłam go po schodach na górę. Od razu po lewej stronie, mieścił się mój nieduży pokoik, który zamieszkiwałam w wakacje.
- Ładnie tutaj - stwierdził, sadowiąc się na łóżku. Usiadłam koło niego.
- Dziękuję. I jaką masz w końcu opinię o mojej mamie?
- Lubię ją. Jest bardzo miła, a co?
- A tak pytam - odparłam, poprawiając sobie włosy. - Co robimy?
- Jest wiele rzeczy, których możemy robić - uśmiechnął się łobuzersko.
- Na przykład? - uniosłam brwi wysoko do góry.
- Hm... No nie wiem. Czego tylko sobie zażyczysz.
W odpowiedzi, otoczyłam jego usta swoimi, zatracając się w mocnym, zapalczywym pocałunku.
- Tego sobie życzyłam - szepnęłam po dłuższej chwili, kiedy zabrakło mi tchu. James wziął w opuszki palców kosmyk moich włosów i zaczął okręcać go sobie wokół palca. Po paru sekundach popatrzył mi głęboko w oczy i zapytał poważnie:
- Czy chciałabyś zostać moją dziewczyną?
- Ale wiesz, że wtedy będę mogła ci robić wyrzuty, jak rzuci się na ciebie jakaś dziewczyna, a ja to opacznie zrozumiem? - powiedziałam pół żartem pół serio.
- Wiem, ale mnie to nie będzie przeszkadzać - odparł, szczerząc do mnie zęby.
- A wtedy ci przeszkadzało?
- Nie, wręcz przeciwnie - zaprzeczył, kręcąc głową. - Czyli... Zgadzasz się zostać moją dziewczyną?
- Tak, właśnie tak - zaśmiałam się. - To może teraz, jako oficjalna para, wyjdziemy na jakiś spacer czy coś? - zaproponowałam.
- Nie ma sprawy - przytaknął.
Zeszliśmy na dół. Mama już zdążyła wrócić, i krzątała się po kuchni, przygotowując obiad. Poinformowałam ją, że wychodzimy, po czym skierowaliśmy się do wyjścia.
- Gdzie idziemy? - zapytałam.
- Przed siebie - odpowiedział z miną znawcy. - Jest tu gdzieś w pobliżu jakiś park?
- Tak, jest. A co?
- To idziemy do parku! - oświadczył entuzjastycznie.
- Super - zaśmiałam się. - A co my tam będziemy robić?
- Spacerować - odrzekł.
- A jak nam się znudzi? - zapytałam.
- Odczuwam wrażenie, że martwisz się na zapas.
- Znalazł się psycholog - wywróciłam oczami.
- Kto? - zdziwił się, marszcząc czoło.
- W mugolskim świecie jest to specjalista, który pomaga ludziom w rozwiązaniu ich problemów.
- Ale po co?
- A skąd mam wiedzieć? Nie mnie się pytaj.
Przed nami ukazał się widok mnóstwa zielonych koron drzew.
- Już jesteśmy - oznajmiłam, po chwili. Pociągnęłam Rogacza za rękę i szybkim krokiem ruszyliśmy na plac zabaw. Podbiegłam do huśtawki, siadając na niej i odbijając nogami w przód i w tył.
- Pohuśtać cię? - spytał, przyglądając się moim poczynaniom.
- Bardzo chętnie.
James podszedł bliżej i stanął z boku odpychając od siebie łańcuch. Wzbijałam się coraz wyżej.
- Mam już dość - krzyknęłam z góry, kiedy wzniosłam się naprawdę wysoko. Śniadanie wirowało mi w brzuchu w górę i w dół. Zaczęłam szurać butami, zatrzymując się.
- Rany, Lily, jesteś blada jak ściana - skomentował Rogacz, wpatrując się we mnie uważnie.
- Nigdy więcej tak wysokiego huśtania - szepnęłam.
- Przepraszam... - powiedział.
- Nic się nie stało - zdobyłam się na lekki uśmiech. - Nie jest aż tak źle.
- Już po mału nabierasz kolorów - skwitował. - To dobry znak.
Kiwnęłam głową na znak zgody.
- To teraz może ciebie pohuśtać? - zaproponowałam, kiedy żołądek mi się uspokoił.
- Nie, dzięki - odmówił.
- Och, daj spokój - żachnęłam się. - To tylko huśtawka.
- Nie lubię się huśtać - powiedział.
- Dlaczego? - zapytałam zdziwiona. - Ja od zawsze wręcz uwielbiałam.
- Jak miałem pięć lat, spadłem z huśtawki i porządnie rozbiłem sobie kolano. Musieliśmy z tym jechać do świętego Munga - zwierzył się. - Od tej pory nie przepadam za huśtawkami.
- Ale teraz masz lat szesnaście, nie pięć - uśmiechnęłam się łobuzersko.
- I tak nie lubię huśtawek - stawiał na swoim.
Zbliżyłam swoją twarz do twarzy Jamesa i pocałowałam go przelotnie w usta.
- Nadal jesteś tego taki pewny? - zapytałam szeptem, opierając się czołem o jego czoło.
- Tak.
Przyciągnęłam go bliżej do siebie i wpiłam się w jego wargi, całując miękko i delikatnie. Otoczył moje plecy dłońmi.
- A teraz? - spytałam.
- Już trochę bardziej lubię huśtawki - oświadczył.
- Ja tam w ogóle nie rozumiem, jak można nie lubić huśtawek - westchnęłam.
- Widzisz, jednak można - zaśmiał się, a ja razem z nim.
- To co w końcu robimy? - zapytałam.
- Nie wiem - wzruszył ramionami. - Wpadnij do mnie do domu jeszcze w te wakacje. Posiedzimy sobie z Syriuszem, Dorcas oraz Remusem. Pewnie też gdzieś wyjdziemy, jak znam życie. Łapa nie potrafi długo usiedzieć w jednym miejscu.
- Bardzo chętnie, dzięki za zaproszenie - odpowiedziałam. - A kiedy bym mogła przyjść?
- Kiedy tylko będziesz chciała - wyszczerzył do mnie zęby. - Jestem do twojej dyspozycji.
- To super - odparłam ze śmiechem. - Skorzystam z zaproszenia, przy najbliższej okazji.
- Pamiętaj, że masz zaproszenie wielokrotnego użytku! - przypomniał.
- Dobrze, mam nadzieję, iż jednak nie zapomnę - zażartowałam.
Resztę dnia spędziliśmy razem, śmiejąc się, wygłupiając oraz grając w berka po całym parku. Byliśmy również na wielkiej porcji lodów, w pobliskiej budce. W końcu na dworze zaczęło się ściemniać.
- Która godzina? - zapytał Rogacz, mierzwiąc sobie włosy.
- Na gacie Merlina - zaklęłam, wpatrując się we wskazówki zegarka. - Dochodzi dwudziesta pierwsza.
- Odprowadzę cię do domu - zaoferował się.
- Nie musisz - machnęłam ręką.
- Muszę - odrzekł poważnie.
- Jak chcesz - ustąpiłam.
Ruszyliśmy w kierunku mojego domu. Robiło się coraz ciemniej i zimniej. James otoczył mnie ramieniem. Na ulicach zaczęły zapalać się latarnie.
- I jak ci się podobał dzisiejszy dzień? - zagaił, kiedy szliśmy w milczeniu.
- Był wspaniały - odrzekłam. - Dziękuję.
- Nie masz za co.
- Chodźmy szybciej, bo będę mieć awanturę w domu od mamy - powiedziałam.
- Oczywiście - przytaknął.
Po upływie piętnastu minut, znaleźliśmy się pod moim domem. Zatrzymaliśmy się tuż pod furtką. Rogacz wplótł palce w moje włosy i obdarzył cudownym pocałunkiem, pod wpływem którego zmiękły mi kolana.
- Do zobaczenia już wkrótce - pożegnał się. - Wpadnij do mnie, kiedy tylko nie będziesz mieć żadnych planów.
- Dobrze. Pa! - zawołałam na odchodnym i przeszłam przez furtkę, aby po chwili znaleźć się w cieplutkim mieszkaniu.