Następnego rana obudził mnie krzyk Dorcas:
- Lily! Wstawaj! Za pół godziny stawiam się na boisku Quidditcha! Nie uda mi się! Co ja wtedy zrobię? A jak przepuszczę kafla?! - Panikowała przyjaciółka. - No chyba, że przekupisz Pottera randką, to może się dostanę do drużyny... - Dodała po chwili.
- Nie denerwuj mnie z rana Dorcas, dobrze? - Odpowiedziałam, przeciągając się na łóżku. - A teraz schodzimy na dół, bo koniecznie musisz coś zjeść - zakomenderowałam, wstając i naciągając na siebie dżinsy.
- Nie wiem czy dam radę cokolwiek przełknąć, ale w porządku...
Wychodząc z dormitorium, natknęłyśmy się na Huncwotów.
- I co, Ruda, zmieniłaś już zdanie? - Zapytał Rogacz, puszczając do mnie oczko.
- Nie masz co liczyć, Potter! - Prychnęłam.
- Na pewno?
- Och, przestań mnie zadręczać. Dorcas dzisiaj będzie próbować się dostać do twojej drużyny i musi wypaść dobrze.
- No wiesz, z pewnością ją przyjmę za jedną małą randkę... Co ty na to? - Zaproponował, uśmiechając się szeroko.
- Nie, nie i jeszcze raz nie! Jestem całkowicie pewna, że Dora poradzi sobie znakomicie bez żadnych przekupstw - odparłam z przekonaniem w głosie.
Po śniadaniu wyszłyśmy z zamku. Ja skierowałam się w stronę trybun, a moja przyjaciółka do szatni. Obiecałam jej, że będę trzymać za nią kciuki.
Było pochmurnie i trochę mżyło. Rogacz starannie selekcjonował drużynę i co rusz mierzył każdego na boisku badawczym spojrzeniem. W końcu nadeszła kolej Dorcas. Zacisnęłam mocno kciuki.
Przyjaciółka wzbiła się w powietrze i podleciała we wskazane przez Pottera miejsce. Richard Bowie, chłopak z siódmego roku, poszybował w kierunku słupków, oczekując. Dora wzięła kafla i poleciała wraz z nim do bramek. Kiedy znalazła się w niedużej odległości, rzuciła prosto w lewą pętlę, którą Richard ledwo obronił. Po kilku innych próbach, w których ani razu nie zawiodła, mogłam śmiało stwierdzić - była naprawdę dobra. Na pozycji ścigającego wręcz znakomita.
Potter ogłosił, że załapała się do drużyny. Wstałam z trybun i popędziłam w kierunku boiska.
- Byłaś niesamowita! - Krzyknęłam radośnie.
- Dzięki, Lily - odpowiedziała skromnie, miażdżąc mnie w niedźwiedzim uścisku. Bardzo miło było widzieć ją tak uradowaną. - Załapałam się do tej cholernej drużyny!
- Wiem - odparłam. - Widziałam twoje poczynania na boisku i uważam, iż jesteś niesamowita.
- Dziękuję. Powinnaś kiedyś spróbować pograć w Quidditcha. To naprawdę świetny sport!
- Jakoś mnie nie ciągnie - zaśmiałam się.
Wieczorem usiadłam na sofie przed kominkiem w Pokoju Wspólnym. Zaraz do mnie dołączył Black.
- Ale to był męczący dzień, co nie Lily? - Zagadnął.
- Czy ty właśnie wymówiłeś moje imię? - Spytałam z nutką niedowierzania w głosie.
- A nie mogę?
- Możesz, możesz... Ale nigdy jeszcze nie odezwałeś się do mnie po imieniu - odparłam.
Po chwili chłopak wstał z sofy i oznajmił:
- Ja, Syriusz Black, uroczyście oświadczam, że będę dwa razy w tygodniu zwracał się do Lily Evans po imieniu!
Wybuchłam śmiechem.
- Czy ty naprawdę zaśmiałaś się z mojego żartu? - Zapytał.
- A nie mogę? - Powtórzyłam go.
- Możesz, oczywiście, ale jeszcze nigdy tego nie zrobiłaś - powiedział dokładnie tak, jak ja przed chwilą.
Tym razem ja wstałam z kanapy i przysięgłam:
- Ja Lily Evans, uroczyście oświadczam, że będę dwa razy w tygodniu śmiać się z kawałów Syriusza Blacka!
Śmiałam się do łez. Ciekawe, że jeszcze nigdy nie zauważyłam tego, że Łapa jest naprawdę w porządku.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz