Oto i jest ostatni rozdział mojego opowiadania. Zapraszam do czytania i komentowania.
W jeden z ostatnich dni wakacji słońce prażyło niemiłosiernie. Bezwiednie patrzyłam przez okno na bezchmurne niebo, zastanawiając się, co mogłabym jeszcze napisać w liście do Dorcas. W końcu odłożyłam pióro, zakręciłam kałamarz i zwinęłam arkusz pergaminu w rulon. Chwilę później, przy wyblakłej, czarnej furtce do domu zauważyłam Vernona z Petunią. Kiedy usłyszałam odgłos zamykanych drzwi do pokoju mojej siostry, wyłoniłam się na korytarz i zeszłam po schodach na dół. Mimo wszystko wolałam usunąć się im z drogi, bez żadnych kłótni. Rodzice byli w pracy.
Uprzednio zabierając ze sobą klucze do domu i trochę drobnych, wyszłam przez drzwi frontowe i machnięciem różdżki przywołałam błędnego rycerza. Po paru sekundach przede mną pojawił się czerwony, dwupiętrowy autobus. Wsiadłam do niego, zapłaciłam gburowatemu konduktorowi, który przyglądał mi się z ukosa, a po niedługim czasie znalazłam się centralnie przed posesją państwa Potterów.
Pchnęłam delikatnie furtkę, a po chwili moim oczom ukazał się widok zadbanego ogrodu z równo przystrzyżoną, soczyście zieloną trawą. Podreptałam wzdłuż kamyczkowej ścieżki, po czym uderzyłam trzy razy mosiężną kołatką o dębowe drzwi. Otworzył mi James w czarnym podkoszulku i bokserkach. Jego czarne, rozmierzwione włosy lśniły od kropel wody.
- Cześć - mruknął na powitanie tuż koło mojego ucha i równocześnie przyciągając mnie do siebie, przywarł ustami do moich, zatapiając się w pocałunku. Wplotłam palce w jego świeżo umytą, miękką czuprynę. Od jego skóry bił orzeźwiający, leśny zapach perfum.
- Cieszę się, że przyszłaś - powiedział, wpuszczając mnie do środka. - Mam nawet pomysł, co będziemy dziś robić.
- Jaki? - Zainteresowałam się.
- Zabieram cię na wycieczkę na świeżym powietrzu - odrzekł.
- James... - zaczęłam nieśmiało. - Jest upał jakich mało...
- Spokojnie, tam gdzie cię zabiorę nie będzie takiego gorąca - zapewnił.
- To gdzie ty mnie zamierzasz...?
- Zobaczysz - przerwał mi. - Póki co, chodź na górę. Muszę się ubrać.
Poczłapałam razem z nim do jego pokoju i usiadłam na niezasłanym łóżku.
- A gdzie Syriusz? - zapytałam, rozglądając na boki tak, jakby miał się za chwilę pojawić obok.
- Umówił się gdzieś z Dorcas - odrzekł, wciągając spodnie. - No dobra, wezmę tylko jakiś plecak, wodę i możemy iść! - oznajmił. Po paru minutach wyszliśmy z domu uprzednio go zamykając i podążaliśmy szosą.
- Jak daleko ciągnie się nasza wycieczka? - zapytałam, kopiąc kamyk czubkiem adidasa.
- Parę kilometrów - odrzekł. - Przychodziłem tam często, jak byłem mały. O, tutaj będziemy skręcać! - dodał po chwili.
Moim oczom ukazał się widok zielonych, gęstych koron drzew umiejscowionych blisko siebie. Rogacz poprowadził mnie w głąb ich.
- Idziemy do lasu? - zdziwiłam się.
- Będziemy przechodzić przez las - poprawił.
- I zbierać grzyby? - wtrąciłam, zadając pytanie.
Zaśmiał się i poczochrał mi włosy.
- Nie, nie będziemy zbierać grzybów - odparł.
- Och, dlaczego? - jęknęłam, udając zawiedzioną.
- Chociaż w sumie... Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem! - wyszczerzył zęby w uśmiechu. - To co, zmieniamy plan?
- Nie trzeba - powiedziałam szybko. - Zostańmy przy twoim pomyśle.
- Jednak nie chcesz zbierać grzybków? - udał zdziwionego. - Mogłabyś z nich ugotować pyszną grzybową!
- Nie znam się na ich rodzajach - wyznałam. - Jeszcze bym ugotowała zupę z muchomorów!
- Zjedlibyśmy ją wtedy pierwszy i zarazem ostatni raz - odpowiedział.
Zaczęła się trasa pod górę. Dotychczas, po płaskim terenie szło mi się niezwykle dobrze ze względu na to, że ściółka była miękka i pokryta liśćmi. Teraz stąpałam po korzeniach drzew i kamieniach, uważając, żeby się nie potknąć. Po pięciu minutach, złapałam zadyszki.
- Daleko jeszcze? - sapnęłam czerwona na twarzy i łapczywie wzięłam od Rogacza butelkę wody.
- Nie - odpowiedział, łapiąc oddech. Policzki na jego przystojnej twarzy, były jedynie lekko zarumienione od wysiłku. - Jesteśmy już blisko - dodał.
Po krótkiej przerwie, ruszyliśmy dalej.
- Za niedługo będziemy - orzekł. - Zamknij oczy.
- Po co? Twoją niespodzianką jest Bazyliszek, czy jak? - zażartowałam.
- Nie, nic z tych rzeczy - zaśmiał się. - Chcę, żebyś zobaczyła tą niespodziankę jak już będziemy na miejscu, a nie z oddali.
- Dobrze, ale jak według ciebie mam iść z zamkniętymi oczami, nie zabijając się? - zapytałam rozbawiona.
- Ja cię poprowadzę - zaoferował się Rogaś, wyszczerzając zęby w uśmiechu, obejmując moją talię dłońmi oraz instruując o kierunku wędrówki.
Po dziesięciu minutach przechadzki w żółwim tempie znaleźliśmy się na miejscu.
- Możesz otworzyć oczy! - zawołał, na co powoli uniosłam powieki.
Przede mną ukazał się widok niewielkiej, trawiastej polany, którą przecinał płynący strumyk krystalicznie czystej wody. Przy nim stało stado młodych jeleni i łań, które z zadowoleniem czerpały wodę ze źródła. Niektóre z nich goniły się po polanie. Oniemiałam z wrażenia.
- Są śliczne - szepnęłam, nie mogąc wydusić z siebie nic więcej.
Rogacz uśmiechnął się do mnie.
- Cieszę się, że ci się podobają - odpowiedział. - Chodź, spróbujmy się do nich zbliżyć.
Rogacz pociągnął mnie za rękę i razem powolnym krokiem podeszliśmy bliżej. Ostrożnie i bardzo powoli wyciągnęłam dłoń do jednej z łań, która natychmiast uciekła do najbliższego drzewa i wystraszona przyglądała mi się zza konaru.
- Łatwo się płoszą - wyszeptałam.
- Nie dziwię im się. Chyba ze dwa tygodnie temu, w pobliżu tej polany kręcili się dementorzy.
- Żartujesz? - Nawet nie kryłam zdumienia, jakie mną ogarnęło.
- Nie, mówię całkiem poważnie - odrzekł. Wyraz jego twarzy nie wskazywał na to, aby żartował. - Ale nie psujmy sobie dnia nienajlepszymi wiadomościami.
Skinęłam głową na znak aprobaty.
- Może podejdźmy do tego strumyka? - Zaproponowałam.
- Jasne. Woda jest tam tak czysta, że spokojnie można ją pić.
Powoli i bezszelestnie zakradliśmy się bliżej stada zwierząt. Duża część się spłoszyła. Zanurzyłam dłonie w nieskazitelnie czystym, górskim strumieniu. Chłód wody przyjemnie zmroził mi palce. Następnie zerwałam kępkę trawy i delikatnie podałam ją łani.
- Masz - zachęciłam ją.
Ku mojemu zdumieniu, łania nie przestraszyła się. Najpierw zaskoczona obserwowała mnie chwilę, a następnie podeszła do mnie i zaczęła obwąchiwać podarunek. Następnie skubnęła trochę trawy z mojej ręki, a ja dotknęłam jej opuszkami palców. Chwilę później James objął mnie od tyłu i delikatnie cmoknął w policzek.
- Kocham cię, wiesz? - Powiedział. - Od samego początku.
- Ja ciebie też.
Obróciłam się do niego i pocałowałam go najgoręcej jak tylko potrafiłam. Rogacz odwzajemniał pocałunki równie zachłannie, pragnąc mojej bliskości. Odgarnął kosmyki kasztanowo-rudych włosów i delikatnie skubał moje lewe ucho, pomału przechodząc do szyi. Włożyłam ręce pod jego podkoszulek, który chwilę później zdjęłam.
* * *
Późnym wieczorem James odprowadził mnie do domu i złożył delikatny całuss na moich wargach na pożegnanie. Później jeszcze przez chwilę patrzyłam jak Błędny Rycerz znika w przytłumionym blasku latarni ulicznych. W końcu weszłam do domu, a następnie zaszyłam się w czterech ścianach mojego pokoju. Postanowiłam, że do listu, który wyślę Dorcas, dołączę jeszcze post scriptum, gdzie pokrótce opiszę dzisiejszy dzień.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Taki genialny rozdział, a ty kończysz?!
OdpowiedzUsuńBłagam, tylko nie to!
Zrób sobie przerwę, ale nie odchodź od pisania!
Błagam, błagam, błagam!
Lilka.
Dziękuję, to naprawdę miłe z Twojej strony. Rozważę tą myśl, jednak póki co potrzebuję przerwy, gdyż kompletnie nie mam weny.
UsuńNie mogę uwierzyć !! Piszesz zajebiście i mówisz że nie masz weny ?! Chyba sobie żartujesz. Błagam cię zostań !!! Kocham cię tak bardzo że chyba sama się Avadą Kedavrą strzele jeśli już nie wrócisz. Jak na górze napisałaś że kończysz to się rozpłakałam .... serio. Doprowadziłaś mnie tym do załamania nerwowego. Ten rozdział podziałał na mnie jak narkotyk dla osoby próbującej się oduzależnić. Mówie ci z ręką na sercu że piszesz z uczuciem i nie mogę przeboleć tego że robisz przerwę. Stety czy niestety uzależniłam się od twojego blog i do końca życia będę trwała w przekonaiu że gdy odnajdziesz wenę jeszcze tu zajrzysz i wstawisz notkę dla tych ,którzy cały czas będą czekać. Pamiętaj, to że na razie chcesz rozstać się z blogiem nie oznacza że my chcemy rozstać się z tobą. Twoja opowieść zawsze będzie w moim sercu. Bez ustannie będę tu zaglądać. Z wielką miłością i nadzieją w oczach przeboleje tą pustkę po twoim odejściu.
OdpowiedzUsuńPO prostu I LOVE YOU FOR EVER =-)
Życzę ci abyś odnalazła wenę i wróciła
Pozdrawiam W.M
Cholera, nawet nie wiesz, jak mi humor poprawiłaś tym komentarzem. :) Wiesz co, zostanę specjalnie dla Ciebie, tylko jeśli to czytasz to powiedz mi, czy dałaś radę przebrnąć przez wszystkie rozdziały mojej żmudnej i ckliwej historii? Aha, bardzo dziękuję za ten komentarz. Od razu mi się cieplej zrobiło na sercu. ;)
UsuńKoniec?! Jak to koniec?!!
OdpowiedzUsuńTo przecież nie może być koniec!!!!
Mam nadzieję, że się rozmyślisz :)
Przecież kobieta znienną jest :P
Taki cudowny rozdział... Czyba jeden z najlepszych!
Liczę, że zdecydujesz się zostać :)
Pozdrawiam, Ludum :*
P.S. Zapraszam do siebie, nie o HP, ale zawse coś xd --> straznicy-czasu.blogspot.com
Dziękuję. :) Na bloga na pewno zajrzę.
UsuńTak przeczytałam całe twoje opowiadanie i nie żałuję. Jeszcze raz dzięki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam W.M =-)
Naprawdę nie sądziłam, że komukolwiek uda się to wszystko przeczytać, ponieważ zdaję sobie sprawę z tego, iż początkowe rozdziały nie były górnolotne. I to ja dziękuję oraz serdecznie pozdrawiam. :)
UsuńWcale nie. Od początku do końca strasznie mi się podobało. Gdy skończyłam czytać pierwszy rozdział już wiedziałam że z chęcią będę tu zaglądać oraz dopisze go na listę najlepszych przeczytanych blogów. Jeszcze raz pozdrawiam.
UsuńW.M =)
Dziękuję. :) Twoja opinia bardzo się dla mnie liczy. Również pozdrawiam. ;)
UsuńDzięki =) A dla mnie liczy się twój blog jak i twoje słowa .;)
UsuńW.M