Rano, z głębokiego snu wyrwał mnie lekko poddenerwowany głos mojej przyjaciółki.
- Wstawaj, Lily! - Krzyknęła.
- Och, jeszcze chwileczkę - wymamrotałam.
- Nie ma chwileczki, bo za dwadzieścia minut mam mecz! - Powiedziała i zaczęła nerwowo obgryzać paznokcie.
Pospiesznie wstałam i włożyłam szkolne szaty, a moja przyjaciółka pobiegła na śniadanie. Wkrótce ją dogoniłam. Akurat kończyła jeść.
- Powodzenia, Dora! Wiem, że ci się uda - powiedziałam i uśmiechnęłam się do niej, dodając jej otuchy.
- Dzięki, Lilka. Wiesz, chyba muszę już lecieć na boisko - odpowiedziała i wzięła miotłę pod pachę.
Wielka sala była już prawie pusta. Wzięłam parę tostów z dżemem, zawinęłam je w serwetkę i popędziłam na trybuny. Znalazłam sobie wolne miejsce. Po zjedzeniu mojego "śniadania" ściągnęłam mój ręcznie robiony szalik z barwami Gryffindoru i zaczęłam nim dopingować, skupiając się na grze.
- Dorcas i Syriusz tworzą doskonały duet - powiedziałam do siedzącego obok mnie Remusa.
- Święta racja. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby nagle zaczęli ze sobą kręcić - odparł, szczerząc do mnie zęby. - To samo tyczy się ciebie i Jamesa.
- I ty, Remusie, przeciwko mnie? - Z teatralnym westchnieniem zadałam pytanie retoryczne.
Właśnie rozległ się ryk puchonów. Zdobyli punkt. Komentator ogłosił 40:50 dla Hufflepuff'u. Całe szczęście gryfoni szybko nadrobili stratę. Wkrótce potem mecz ogarnęła monotonia. Dorcas i Łapa podawali sobie kafla, którego wytrącał jakiś puchon i podawał do innego puchona. I tak w kółko, tylko że prawie za każdym razem zmieniał się ścigający, który przyjmował kafla. Pałkarze odbijali tłuczki w kierunku zawodników przeciwnych drużyn, lecz ci zgrabnie odpierali ataki. Tylko raz, jeden gryfon dostał tłuczkiem w ramię, ale nic poważniejszego się nie stało. Szukający wciąż wypatrywali złotego znicza, krążąc wśród boiska.
Nagle stało się coś, czego najmniej się spodziewałam w tym momencie. Jakixhś wielkich rozmiarów puchon umyślnie strącił Jamesa z miotły. Kiedy chłopak spadł na ziemię, trysnęła krew, a ja zasłoniłam sobie ręką oczy. Rogacz uderzył w ziemię z wysokości dziesięciu metrów.
Osłupiała obserwowałam dalszy ciąg akcji. Na chwilę przerwano mecz, a Pottera szybko przeniesiono do skrzydła szpitalnego. Znużona patrzyłam na dalsze rozgrywki i zamartwiałam się, czy Rogaczowi nic się nie stało. W pewnym momencie, szukający puchonów złapał znicz. Hufflepuff wygrał. Końcowy wynik wynosił 90:200. Po skończonym meczu, podobnie jak reszta zawiedzionych gryfonów, ruszyłam do zamku. Dogonili mnie Dorcas i Huncwoci. Zgodziliśmy się iść razem do skrzydła szpitalnego. Nowa pielęgniarka, pani Pomfrey, nie zgodziła się na nasze odwiedziny, ale po paru błaganiach w końcu ustąpiła. Rogacz leżał z zamkniętymi oczami. Miał złamaną rękę, parę żeber i jeszcze kilka innych kości, w tym rozbitą szczękę, ale położna wszystkim szybko się zajęła i powiedziała nam, że dojdzie do siebie. Przy łóżku Jamesa, spotkaliśmy profesor McGonagall. Oznajmiła nam, że owy puchon jest zawieszony w ramach ucznia.
- Przynajmniej tyle... - Powiedziała szeptem Dorcas.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz