czwartek, 12 stycznia 2012

23. Przeprosiny

Rozległo się pukanie do drzwi. Jak to możliwe, że Dorcas tak wcześnie wróciła? Jednak kiedy podniosłam wzrok, okazało się, iż w progu wcale nie stoi moja przyjaciółka.
- Czego chcesz? - zapytałam chłodno Rogacza.
- Chciałem cię przeprosić za to wszystko... - odpowiedział.
- To sobie przepraszaj. I chciałam ci podziękować za zepsucie walentynek. Udało ci się! - odparłam.
- Ale to nie miało tak być! - usprawiedliwiał się James.
- A jak niby? - zapytałam.
- No... Inaczej...
- Czyli?
- Nieważne jak. Nie gniewasz się już na mnie?
- Durne pytanie. Oczywiście, że się gniewam! Jak można być tak głupim, żeby zostawić swoją przyjaciółkę samą i przez resztę balu mieć ją gdzieś?
- Ej, nie obrażaj mojej inteligencji!
- No to jak wytłumaczysz swoje zachowanie?
- Już mówiłem, to nie miało tak wyjść!
- Ale nie odpowiedziałeś jak to według ciebie miało wyglądać.
- A po co ci to wiedzieć?
- Jestem po prostu ciekawa, z jakiej racji wymyśliłeś ten jakże kretyński pomysł.
- To nie był mój pomysł!
- No to w takim razie czyj?
- To od poczatku był pomysł Łapy. Miałem tym mądrym sposobem wzbudzić u ciebie zazdrość. Wyszło odwrotnie. Jesteś wściekła.
- Och... - odebrało mi to całą parę z ust.
- Czy takie usprawiedliwienie cię satysfakcjonuje?
- Nie bardzo - odrzekłam. - Zachowałeś się po prostu głupio, a twoje wytłumaczenia są naprawdę nędzne.
- Wiem, przepraszam. Podobno zepsułem ci wieczór, chociaż jeszcze może nie do końca. Bal nadal trwa. Idziemy zatańczyć?
Zastanowiłam się chwilę, zanim udzieliłam odpowiedzi:
- W porządku, ale daj mi chwilę.
- Jasne. Spotkamy się w Wielkiej Sali - powiedział i wyszedł.
Zaczęłam szybko przebierać się w kreacje pożyczoną od Dorcas. I postarałam się jako-tako ułożyć włosy, w które wpięłam broszkę w kształcie motyla ozdobioną drobnymi, zielonymi kamykami. Była pod łóżkiem. Przed balem walentynkowym szukałam jej i nie mogłam znaleźć.
W końcu udałam się do Wielkiej Sali. Rogacz już na mnie czekał.
- No to co? Tańczymy? - zapytał.
- Uhm... - odpowiedziałam i po chwili już kręciliśmy piruety na parkiecie.
Leciały właśnie najlepsze hity, a ja całkowicie straciłam rachubę czasu. Nie wiem ile piosenek już przetańczyłam, ale uczniowie pomału zaczęli się ulatniać. Właśnie nadeszła ostatnia, końcowa piosenka - chyba najwolniejsza z nich wszystkich.
- I jak? Wieczór uratowany? - zapytał.
- Tak. Po okropnym początku, wszystko dobrze się kończy - odpowiedziałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz