poniedziałek, 23 kwietnia 2012

26. Pojedynek

Nastała środa. Około 7.30 obudziła nas sowa stukająca w okno do naszego dormitorium. Półprzytomna Dorcas zaczęła klnąć pod nosem, wyszła spod kołdry i wpuściła ptaka do środka.
- Od kogo to? - zapytałam, ziewając głośno.
- Od rodziców - odpowiedziała ospale Dora, rzuciła list na szafkę nocną, kazała sowie lecieć do sowiarni i rzuciła się na łóżko.
Spałyśmy jeszcze dobrą godzinę kiedy okazało się, że musimy natychmiast wstawać, bo za pół godziny rozpoczynają się lekcje. W panice, zaczęłyśmy się szybko ubierać (i szukać mojego wypracowania na transmutację). Do Wielkiej Sali zeszłyśmy już od razu z torbami, zjadłyśmy szybko owsiankę i pobiegłyśmy na zajęcia. Do klasy wpadłyśmy czerwone i zdyszane, ale zdążyłyśmy przed McGonagall - a to chyba najważniejsze. Następnie były kolejne lekcje i kolejne, aż w końcu nadeszła historia magii z profesorem Binnsem. Dziś zamiast robić notatki zdrzemnęłam się (uczenie się, a potem gadanie z Dorcas do 4.30 nad ranem nie było zbyt rozsądnym pomysłem). Na przerwie ku mojemu niezadowoleniu (i najwyraźniej tylko mojemu) Dumbledore ogłosił, że eliksiry są dziś odwołane. Dora poszła do sowiarni odpisać na list rodziców. Była ładna pogoda, a ja już kompletnie rozbudzona postanowiłam, iż pójdę na błonia. Okazało się, że wcale nie byłam jedyną, która wpadła na ten pomysł - na błoniach było całkiem sporo uczniów. Rozłożyłam się na trawie pod wierzbą i zaczęłam studiować podręcznik do eliksirów. Huncwoci siedzieli nieco dalej i głośno rozmawiali. Pogrążyłam się w lekturze, zapominając o całym świecie. W myślach powtarzałam nazwy składników oraz dokładnie czytałam zastosowania i skutki uboczne. Po jakimś czasie usłyszałam coś niepokojącego. Zatrzasnęłam podręcznik i rozejrzałam się wokół. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to Potter i Severus naprzeciwko siebie z wyciągniętymi różdżkami. Miotali zaklęciami. Wyciągnęłam swoją różdżkę i podeszłam do nich. W tym czasie zdążyła się już zgromadzić mała grupka osób.
- Dość, koniec tej walki! - krzyknęłam. Wszyscy spojrzeli w moją stronę.
- Lil, sami to załatwimy - spokojnie powiedział Potter.
James próbował odwdzięczyć się Severusowi, rzucając na niego kolejne zaklęcie, ale mu się to nie udało. Wkroczyłam do akcji i powstrzymując zaklęcie, miotnęłam Pottera zaklęciem niewerbalnym - sama nie wiem jakim, kierował mną impuls i emocje. W każdym razie Rogacz osunął się na ziemię, a Snape w przypływie złości krzyknął:
- Nie potrzebna mi była twoja pomoc, szlamo!
Wszyscy zamilkli, a ja zatoczyłam się jakbym dostała w twarz i zamrugałam szybko powiekami, które zaczęły niemiłosiernie piec. Po chwili Snape odszedł, a tłum zaczął się przerzedzać. Syriusz i Remus wzięli nieprzytomnego Pottera pod boki i postanowili zaprowadzić go do Skrzydła Szpitalnego. Poszłam za nimi, bo chciałam dowiedzieć się jaki był dokładny przebieg tej "bójki".
- Właściwie to nie bardzo rozumiem, dlaczego akurat oberwał Rogacz, skoro to Snape zaczął go prowokować - zaczął Syriusz z lekkim przekąsem w głosie.
- Chwileczkę, a to nie było inaczej? - zapytałam mocno zdziwiona. W tym momencie szaleńczo zapragnęłam iść do dormitorium, skulić się w kłębek i nie wychodzić stamtąd do wieczora.
- Nie tym razem... Snape zaczął go prowokować, na oczach swoich koleżków, żeby się, oczywiście, popisać. James wstał, Snape zaczął zjadliwie go komentować, uśmiechając się tym swoim...
- Daruj sobie opisy i przejdź do konkretów - przerwałam Łapie w pół zdania.
- No więc, zaczęli rzucać się zaklęciami i wtedy ty nadbiegłaś, a dalej już wiesz, co się stało. Nadal tylko nie wiem, czym ty miotnęłaś Rogacza.
- Wiesz, że sama nie mam zielonego pojęcia? Po prostu rzuciłam coś i już. Ale mi teraz głupio... Mam nadzieję, że to nie było zbyt mocne zaklęcie, bo jeśli tak to właśnie ułożyłam Jamesowi plan na przyszłe dwa tygodnie w Skrzydle Szpitalnym. Brawa dla mnie - powiedziałam, będąc wściekła na siebie.
- Myślę, że jak go ładnie przeprosisz, to ci wybaczy - pocieszył mnie Remus, nie mogąc powstrzymać się od znaczącego spojrzenia, skierowanego w moją stronę.
- Też tak myślę - odpowiedział Syriusz, szczerząc zęby w uśmiechu.
Dochodziliśmy właśnie do Skrzydła Szpitalnego. Pielęgniarka powiedziała, że najwcześniej wyjdzie w poniedziałek. Stwierdziła też, że może być dość mocno oszołomiony i śpiący, ale z pamięcią jest u niego wszystko w porządku. Odetchnęłam z ulgą. Przynajmniej nie narobiłam zbyt wielkich szkód.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz