środa, 9 maja 2012

27. Kolejne przeprosiny

 Na wstępie pragnę powiedzieć, iż od napisania pierwszej notki na tym blogu mija już 2 lata. :) Jeśli ktoś w ogóle czyta moje wypociny, to bardzo mi miło.

                                                                ***

Na obiedzie spotkałam Dorcas i opowiedziałam jej o tym, co się wydarzyło na błoniach. Po chwili namysłu zapytała:
- Nie wiesz jakie zaklęcie rzuciłaś na Rogacza?
- Ja wiem! - odparł Syriusz, krocząc do nas wraz z Remusem i Peterem. - Z całą pewnością była to uroda Lily, w innym przypadku James by przecież nie zemdlał!
Dora zachichotała, a ja uśmiechając się pod nosem trzepnęłam Łapę w głowę. Po zjedzeniu szarlotki poszliśmy do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Chłopcy grali w Eksplodującego Durnia, a ja siedziałam na kanapie, stwierdzając, że nie chce mi się pisać wypracowania na zielarstwo. Napiszę je jutro. Moje myśli powędrowały do wydarzenia z dnia dzisiejszego. Kiedy myślałam o Snapie oczy nabiegały mi łzami. Byliśmy przyjaciółmi. A zresztą, nie ma po co tego rozpamiętywać, więc szybko odrzuciłam tę myśl. Dawne czasy nie wrócą. Nie mogę żyć przeszłością. Zaczęłam więc myśleć o zdaniu, które wypowiedział Syriusz przy obiedzie "Z całą pewnością była to uroda Lily, w innym przypadku James by przecież nie zemdlał!". Zastanowiłam się chwilę i przez chwilę pomyślałam, że Rogacz... Potrząsnęłam głową i stwierdziłam, że to zdanie było po prostu żartem.
    Następnego dnia po obiedzie, postanowiłam odwiedzić Skrzydło Szpitalne - co jak co, ale jestem winna komuś przeprosiny. Właściwie to zamierzałam to zrobić jeszcze wczoraj, ale pani Pomfrey wygoniła mnie, mówiąc, że Jamesa można odwiedzić najwcześniej jutro. Chciałam wziąć Dorcas ze sobą, ale właśnie odrabiała masę zadań domowych w bibliotece i nie mogła iść. Chciałam namówić Huncwotów żeby ze mną poszli, gdyż nie chciałam zostawać sam na sam z Rogaczem, ale Łapa oczywiście, z szatańskim błyskiem w oczach stanowczo odmówił, wykręcając się zadaniami i tym, że pójdzie potem. Chyba się domyślił, że nie chcę iść sama w odwiedziny do Jamesa, ale mimo to próbował się wymówić.
- Przecież ty nie odrabiasz zadań domowych! - odpowiedziałam rozbawionemu Syriuszowi.
- No wiesz, przydałoby się odrobić zadania, a zresztą Lunatyk jest takim pilnym uczniem i nie może opuszczać się w nauce... - odrzekł.
- Tak, bo ciebie bardzo interesuje edukacja Remusa - fuknęłam z ironią.
- Oczywiście, że tak, a zresztą on jest prefektem, więc musi zostać w Pokoju Wspólnym i pilnować pierwszoklasistów, żeby nie zrobili czegoś głupiego.
- I widzę, że bardzo przejmujesz się losem biednych pierwszoklasistów - zauważyłam, podnosząc wysoko prawą brew w górę.
- Tak, a zresztą co ci tak zależy, żebyśmy poszli z tobą? Nie możesz pójść sama? - zapytał mnie z zawadiackim uśmiechem na twarzy.
- Mogę, ale jesteście jego przyjaciółmi i... I uważam, że musicie tam pójść, aby się z nim zobaczyć.
- Nie martw się o nas, my go tam odwiedzimy - odparł rozbawiony Lunatyk.
- No dobra, pójdę już do Skrzydła Szpitalnego - westchnęłam zrezygnowana i przeszłam przez dziurę w portrecie.
Po drodze myślałam co by mu powiedzieć. Jak zacząć rozmowę? Nienawidzę takich sytuacji. Chwilę później znalazłam się w Skrzydle Szpitalnym. Pani Pomfrey pozwoliła mi odwiedzić Jamesa. Skierowałam się w stronę jego łóżka i dałam mu moją ostatnią czekoladę z Miodowego Królestwa. Rozpromienił się na mój widok.
- Hej Lil, jak leci? - zapytał, jak gdyby nigdy nic.
- U mnie w porządku. Słuchaj, chciałabym cię przeprosić za wczoraj... - zaczęłam.
- Och, daj spokój, przecież nic się nie stało - odparł, uśmiechając się do mnie.
- Właśnie, że się stało! Dzięki mnie leżysz w Skrzydle Szpitalnym!
- Nie wiem za co mnie przepraszasz, ale i tak przyjmuję twoje przeprosiny - odpowiedział. - A tak w ogóle, jakim zaklęciem mnie trafiłaś i za co?
- Myślałam, że po raz kolejny wyżywasz się na Snapie... Nie wiedziałam, że to on zaczął... - odparłam ze skruchą.
- Ale jakim zaklęciem?
- Tak serio to sama nie wiem. A zresztą powinnam trafić w Snape'a, zamiast w ciebie. A poza tym, to jak się czujesz? - uśmiechnęłam się.
- Dobrze, wręcz fantastycznie. Dużo zadali zadań?
- No trochę tego jest. Podać ci?
- Chętnie, chociaż nawet nie wiem, po co mi one. I tak nie odrabiam ich zbyt często - roześmiał się.
Podałam mu tematy zadań. Później ponarzekaliśmy na długości wypracowań, jakich od nas wymagają, na naukę, pogawędziliśmy też o owutemach, które czekają nas za rok i o tym co będziemy robić w wakacje. Bardzo przyjemnie spędzało mi się czas i jakby tak teraz pomyśleć, to moje obawy okazały się całkowicie bezsensowne, gdyż mieliśmy dużo tematów do rozmów. Nawet nie zauważyłam, kiedy pani Pomfrey oznajmiła, iż czas odwiedzin się skończył i wygoniła mnie ze Skrzydła Szpitalnego. Spojrzałam na zegarek. Była za dziesięć piąta. Byłam tam prawie 2 godziny!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz