sobota, 1 września 2012

44. Sen

Oto kolejna notka, mam nadzieję, że zdecydowanie ciekawsza, niż pozostałe. Będę naprawdę wdzięczna, jeśli ktoś ją skomentuje. Miłego czytania! :)
____________________________

Znalazłam się w starym, opuszczonym domu w środku nocy. Szłam powoli rozglądając się na boki. Podłoga skrzypiała wraz z każdym moim krokiem. Zewsząd otaczała mnie ciemność. Nie wiedząc dlaczego, bałam się. Postanowiłam jak najszybciej stąd wyjść. Wybiegłam przez frontowe drzwi, prosto do mocno zapuszczonego ogrodu. Ogrodzenie pokrywał ciemnozielony, gęsty bluszcz. Trawa sięgała mi do kolan. Wszędzie bujnie rosły chwasty. Obserwowałam chwilę ten ogród kiedy nagle usłyszałam szelest i trzykrotne bicie dzwonu kościelnego. Natychmiast się odwróciłam. Zza mizernej, bezlistnej wierzby wyłoniła się postać. Była to kobieta, ubrana w białą, mocno postrzępioną i pochlapaną krwią sukienkę. Nie widziałam jej twarzy. Przesuwała się w moją stronę powoli, powiewając połami sukni. W tym momencie wiedziałam, że znalazłam się w pułapce praktycznie bez wyjścia. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Nie mogłam się poruszyć, więc o ucieczce nie było mowy. Jedyne co robiłam to stałam i czekałam. Kobieta była coraz bliżej. Dzielił nas zaledwie metr. Spojrzałam na jej twarz, odbijającą się w świetle księżyca. Miałam ochotę przeraźliwie krzyknąć, ale zaniemówiłam. To był najokropniejszy widok jaki mogłam sobie tylko wyobrazić. Nie miała ani źrenic ani tęczówek, widać było jedynie białka jej oczu. Wyraz twarzy nieznajomej przywodził mi na myśl opętanie. Po twarzy spływały jej strugi ciemnej krwi plamiąc sukienkę jeszcze bardziej. Uśmiechnęła się do mnie ukazując rząd białych, ostro zakończonych zębów, a serce zamarło mi na sekundę. I wtedy odezwała się do mnie chrapliwym, przeszywającym ciało na wskroś głosem, mówiąc:
- Jaka miła niespodzianka - przejechała językiem po ostrych jak sztylety zębach. - Jeszcze jedna.
- Kim jesteś? - zdobyłam się na odwagę, żeby zapytać.
Postać zbliżyła się do mnie i wyciągnęła bladą dłoń z niesamowicie chudymi palcami. Chwyciła mnie za szatę i przystawiła swoją twarz do mojej na odległość kilku centymetrów.
- Przybyłam cię zabić - wyszeptała z szaleńczą nutą w głosie. - Za krótką chwilę do nich dołączysz - dodała, gestem ręki wskazując na stos ciał.
Przypatrzyłam się uważnie i zauważyłam, że leżą tam moi rodzice, dziadkowie, Dorcas, Huncwoci i Petunia. Widziałam ich martwe ciała z zastygłym w przerażeniu wyrazie twarzy i oczy tępo wpatrujące się w pustkę. Kobieta przysunęła swoją twarz jeszcze bliżej... W jednej chwili zobaczyłam smugę zielonego światła i wtedy się obudziłam.
Ciężko dysząc, podniosłam się do pozycji siedzącej. Byłam zlana potem. Uświadomiłam sobie, iż to wszystko było tylko koszmarnie realistycznym snem i jest początek czerwca, a ja w chwili obecnej przebywam w Hogwarcie. Wyczołgałam się spod pościeli i podeszłam do Dorcas. Spała słodko, miarowo oddychając. Odetchnęłam z ulgą. Nalałam sobie wody do szklanki i łapczywie przywarłam do niej wargami. Po chwili położyłam się znów. Ledwie przymknęłam powieki, już powracały okropne wizje. Natychmiast otworzyłam oczy. Próbowałam uspokoić oddech. Cała się trzęsąc, zeszłam do pustego pokoju wspólnego i usadowiłam się na kanapie. Światło świeciło się tutaj całą noc, a gdybym je zapaliła w dormitorium pewnie obudziłabym Dorcas. Starając się panować nad drżeniem, objęłam nogi rękoma i powtarzałam sobie w myślach.
To był tylko zły sen. To był tylko zły sen. To był tylko zły sen.
Szczerze powiedziawszy, ta metoda niewiele dawała. Po policzkach spływały mi gorące łzy. Otarłam je wierzchem dłoni. Nie panowałam nad emocjami. Siedziałam w tej pozycji z pół godziny, kiedy nagłe skrzypnięcie drzwi wyrwało mnie z zadumy. Odwróciłam się gwałtownie i zauważyłam, że James wychodzi z dormitorium. Zdziwił się na mój widok.
- Hej, Lily, a co ty tu robisz? - zapytał szeptem.
- Właściwie nic... - odpowiedziałam, opanowując łamiący się głos.
- Coś się stało? Twój widok o trzeciej trzydzieści nad ranem, z zapuchniętymi oczami nie należy raczej do codzienności - zażartował, uśmiechając się lekko.
- Miałam zły sen - odparłam.
Podszedł i usiadł na kanapie zaraz obok mnie.
- Cała się trzęsiesz - zauważył. - To musiał być naprawdę straszny sen - powiedział z troską.
- Tak, to był koszmar - przyznałam mu rację. - Nie chcę o tym opowiadać - mój głos coraz bardziej się łamał. Po moim policzku pociekła pojedyncza łza. Bałam się, że lada chwila się rozkleję.
- Spokojnie, jesteś już bezpieczna - powiedział, ścierając kciukiem łzę z mojego policzka i przyciągając mnie do siebie. - Wszystko jest w porządku.
Oparłam głowę o jego pierś i wtuliłam się w niego. Jego silne, ciepłe ramiona obejmowały mnie czule. Czułam, że mój puls przyspiesza. Po paru minutach, powieki zaczęły mi ciążyć i wtulona w Jamesa zasnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz