piątek, 14 września 2012

46. Ostatni mecz Quidditcha

Niedługo potem, doczłapałam do dormitorium.
- Na gacie Merlina, Lily! Wyglądasz jak zmokły kurczak! - Wrzasnęła Dorcas i rzuciła mi leżący na krześle, czysty ręcznik.
- Dzięki - odparłam ze śmiechem.
- Gdzie byłaś? - Zapytała.
- Siedziałam na molo i rozmawiając z Remusem, rozkoszowałam się piękną pogodą, dopóki James i Syriusz nie wrzucili nas do jeziora. Następnie zaczęła się prawdziwa wojna na chlapanie.
Dorcas westchnęła i pokręciła głową.
- W międzyczasie przeglądnęłam szafę, i zdecydowałam się na turkusową bluzkę, kolczyki w tym samym kolorze, ciemne jeansy oraz bransoletkę, którą dostałam od Łapy na mikołajki. Sama oceń jak ci się podoba.
Przyjaciółka podeszła do krzesła i wzięła z niego ubrania, starannie układając je na łóżku.
- Jest czadowy - pochwaliłam, nie kryjąc podziwu. - Będziesz wyglądać zjawiskowo.
- Dziękuję - odpowiedziała skromnie. - A teraz, idź się przebierz, bo robisz kałużę wody na środku pokoju.
Zgodnie z poleceniem, poleciałam do łazienki i przebrałam się w suche szaty. Kiedy otworzyłam drzwi, Dorcas akurat wychodziła.
- Idę, bo się jeszcze spóźnię. Życz mi szczęścia!
- Powodzenia! - Zawołałam za nią.
Tydzień później, nadszedł czas na ostatni w tym roku szkolnym, mecz - gryfoni przeciw ślizgonom. Już od dwóch dni, w szkole aż huczało od plotek i rozmów na ten temat. Gryffindor ma spore szanse uzyskać puchar Qudditcha, jeśli oczywiście, zdoła pokonać Slytherin. W przeddzień meczu, Dorcas chodziła spięta i roztargniona. Próbowałam ją podnieść na duchu, mówiąc, że jak zwykle poradzi sobie świetnie, jednak dziewczyna zapewniła mnie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i zabroniła mi się martwić. Mimo wszystko, dobrze wiedziałam, że jest zdenerwowana.
- Zjedz chociaż jajko - poradziłam przyjaciółce na śniadaniu, tuż przed meczem. - Jeden tost to zdecydowanie za mało jak na śniadanie.
- Nie jestem głodna - odpowiedziała i spojrzała na zegarek. - Chyba powinnam już iść.
- Trzymam kciuki! - Rzuciłam, kiedy odchodziła. Dorcas wymusiła na swoich ustach nerwowy uśmiech i przeszła przez dębowe drzwi od wielkiej sali. Postanowiłam, że również zacznę się już zbierać, żeby zająć dobre miejsce na trybunach. Pół godziny później rozpoczął się mecz. Uważnie śledziłam każdy ruch zawodników.
- Kafla ma kapitan drużyny ślizgonów, podaje go Kimberly Poley, która szybuje prosto na bramkę gryfonów, ale nie ma gola! Obrońca Gryffindoru, Joshua Milton, pięknym ruchem blokuje piłkę! Kafla przejął Syriusz Black, którego szybko podał Dorcas Meadowes. Ta, poleciała w stronę bramek Slytherinu i... JEST! DZIESIĘĆ DO ZERA DLA GRYFFINDORU! - Ryczał komentator.
Przez chwilę, dało się słyszeć głośne okrzyki aplauzu ze strony gryfonów.
- Teraz kafel jest w rękach ślizgonów, Kimberly Poley znów w ataku i... DZIESIĘĆ PUNKTÓW DLA SLYTHERINU!
Ryk ślizgonów, zagłuszył głos komentatora. Po czterdziestu minutach Gryffindor zaczął przegrywać ze sporą różnicą.
- ... James Potter chyba przyuważył złotego znicza! Teraz zaczął pikować na swojej miotle w dół, jednak szukający Slytherinu, Tom Thrancy, poszybował za nim... Auć! Doszło do małego zderzenia, ale nikomu nic się nie stało. Panowie lecą ramię w ramię, ale James gwałtownie skręcił w prawo i... POTTER MA ZNICZA! Tak, Gryffindor wygrywa 170:130!
Prawie całe trybuny ogarnęła fala szaleństwa. Wszyscy poza ślizgonami krzyczeli, skakali i piszczeli ucieszeni z wygranej. Byłam pewna, że w pokoju wspólnym zapowiada się niezła impreza. Szybko popędziłam do szatni, żeby pogratulować Dorcas. Przyjaciółka była w wyśmienitym humorze.
- Udało się! - Zawołała. - Nie mogę uwierzyć, że już po wszystkim.
- A jednak - odparłam. - To co, idziemy do pokoju wspólnego?
Dorcas przytaknęła na tę propozycję, a po pięciu minutach znalazłyśmy się już w wieży Gryffindoru. Przez ten czas zdążyła się już zebrać spora grupa uczniów. Na stolikach leżały rozłożone, jeszcze nieotwarte butelki miodu pitnego, kremowego piwa i ognistej whiskey. Nie zabrakło również dyniowych pasztecików oraz różnych innych przekąsek. Przyjaciółka odnalazła Syriusza, podbiegła do niego i przytuliła go mocno, po chwili zatracając się w pocałunku. Uśmiechnęłam się na ten widok, jednak w głębi duszy, czułam ucisk na sercu. Cieszyłam się ich szczęściem i w żadnym wypadku nie byłam o nich zazdrosna, ale... Brakowało mi kogoś. Pół godziny później, w pokoju wspólnym rozpętała się ogromna impreza. Postanowiłam wyjść, przejść się po korytarzach i zaczerpnąć tchu. Gdybym jednak od początku wiedziała, jaki czeka mnie widok po drugim zakręcie w lewo, z pewnością nie wyszłabym z pokoju wspólnego - nieważne, jak byłoby mi duszno. Chociaż... To może lepiej, że jednak byłam świadkiem tej sytuacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz