niedziela, 26 czerwca 2011

19. Wesołe miasteczko

Po piętnastu minutach w kominku państwa Potterów pojawił się zarys czyjejś sylwetki, a chwilę później otrzepując się z sadzy, wyłoniła się postać Dorcas.
- Nareszcie! - odetchnęłam z ulgą. - Już się bałam, że nie przyjdziesz. A poza tym, to co z twoimi gośćmi? - zapytałam przyjaciółkę.
- Mam już ich dosyć... Moi kuzyni są okropni! Nawet mama ma ich dość, chociaż nie daje tego po sobie poznać. Wyobraź sobie, że wymalowali mi ściany w pokoju kredkami! Całe szczęście, tata wyczyścił mój pokój zaklęciem. Tak się cieszę, że mama pozwoliła mi z wami iść - powiedziała Dorcas. - A co u was? - spytała chłopaków.
James i Syriusz odpowiedzieli, że nic specjalnego, a potem opowiedziałam przyjaciółce, jak się tu znalazłam. Chwilę później, James oznajmił:
- Dobra, koniec tych pogaduszek. Idziemy w końcu do wesołego miasteczka?
Wszyscy zarzuciliśmy na siebie zimowe kurtki oraz wyszliśmy na dwór. Pierwszy raz byłam ucieszona, że śnieg się już stopił. Szkoda tylko, iż nadal było zimno. Syriusz machnął różdżką i przed nami ukazał się widok wielkiego, niebieskiego autobusu. Błędnym Rycerzem zajechaliśmy do małej gospody czarodziejów. Tam niedaleko, był cel naszej podróży. Zmierzyliśmy w kierunku wesołego miasteczka. Dziesięć minut później znaleźliśmy się na miejscu. Przed wejściem, powitał nas wielki, kolorowy billboard z narysowanym klaunem.
- To może najpierw na kolejkę górską? - zapytał Syriusz.
- Jasne, ale jak zapłacimy? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Dorcas.
- Wymieniłem galeony na funty angielskie - odparł James.
Rogacz podszedł do budki, zapłacił i wziął nasze żetony. Usiadłam razem z Dorcas. Po chwili kolejka ruszyła pod górę. Zaczęłam dostawać motyli w brzuchu. Ale to jeszcze nic. Krzyknęłam przerażona, kiedy nasz wagonik zaczął jechać ostro w dół. Kątem oka widziałam śmiejącego się Syriusza i Jamesa ze strasznie rozwichrzonymi włosami. Po zatrzymaniu się kolejki, wysiadłam z wagonu i zastałam uradowanych chłopaków.
- To było świetne! - zawołał Łapa. - To gdzie teraz?
- Na diabelski młyn! - odpowiedział James ze spragnionym adrenaliny wzrokiem.
Po chwili Rogacz już płacił przy budce, a my wsiedliśmy do przedziału. Nagle młyn ruszył. Na początku kręcił się wolno, potem szybciej, a za chwilę jeszcze szybciej. Krzyczeliśmy w niebogłosy. Miałam wielki wir w brzuchu, a w oczach stanęły mi łzy od wiatru. Po skończonej zabawie, poprawiłam sobie włosy i Dorcas krzyknęła:
- A może teraz do Domu Strachów?
I zanim się obejrzałam, James już był przy budce i płacił za bilety. I tym razem Dorcas wsiadła razem z Syriuszem. Nie pozostało mi nic innego jak usiąść w wagoniku z Rogaczem. Niespodziewanie kolejka ruszyła i nagle znalazłam się w ciemnych podziemiach. Ogarnęła mną ciemność. Po jakimś czasie zaświeciło się przytłumione światło i ujrzałam wielką, czarną, poplątaną pajęczyną trumnę, a z niej nie wiadomo kiedy, wyskoczył wampir z ogromnymi kłami na wierzchu. Mimo woli chwyciłam się mocno swetra Jamesa. Szybko jednak puściłam go i lekko zarumieniona spojrzałam w bok. Nagle z sufitu zaczął spadać olbrzymich rozmiarów, czarny, obrzydliwy pająk. Z mojego gardła wydobył się zduszony okrzyk. Nienawidziłam pająków! Po chwili pojechaliśmy kolejką dalej. Widziałam między innymi salę pełną trupich czaszek, stado latających nietoperzy, zombie wyłażących z kanalizacji, Krwawą Mary (przy której znów musiałam się chwycić swetra swojego przyjaciela) i księżyc w pełni z wilkołakiem na czele. Niedługo potem, wyjechaliśmy z domu strachów i znaleźliśmy się znów przy budce z biletami. Wysiedliśmy wszyscy.
- To było odjazdowe! - powiedziała uradowana Dorcas. - Najlepszy jednak był ten pająk!
Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym okropnym zwierzęciu.
- To może teraz do tej gospody niedaleko wesołego miasteczka? - zaproponował Łapa.
- Świetny pomysł! - poparłam, mając już na dzień dzisiejszy dosyć wesołego miasteczka.
I uśmiechnięci od ucha do ucha, udaliśmy się do gospody czarodziejów. Zamówiliśmy sobie po kremowym piwie i usiedliśmy przy jednym ze stolików. Chłopaki wygłupiali się w najlepsze, a ja i Dorcas śmiałam się z ich żartów.

sobota, 25 czerwca 2011

18. Niespodziewany gość

Weszłam do swojego pokoju i przebrałam się w suche ubrania. Chwilę później zaczęłam pisać list do Dorcas o naszych łyżwach z Rogaczem. Po pół godziny moja sowa zapukała w okno i przyniosła mi list od przyjaciółki (wiadomo czego się spodziewać; napiszesz, że wyszłaś z przyjacielem na lodowisko, a ona już wybiera tort ślubny w cukierni). Zabrałam się do czytania lektury. Niedługo potem zdrzemnęłam się na dobre trzy godziny. Kiedy się przebudziłam rodzice byli już w domu, a mama budziła mnie na obiad. Opowiedziałam im mniej-więcej o moim wypadzie na łyżwy. Mama powiedziała, żebym go kiedyś zaprosiła. Po obiedzie usiadłam na kanapie w salonie. Nagle rozległ się dzwonek i w drzwiach pojawiła się Petunia. Byłam szczerze zdumiona. Według planów miała się zjawić pojutrze. Na odchodnym powiedziała, że nie mogła zostać u swojego chłopaka, Vernona dłużej. Mama, oczywiście, przywitała ją ciepłym obiadem. Moja siostra, oczywiście, nie omieszkała pozbawić siebie tej przyjemności i wtrącić coś o mnie jako dziwolągu. Oczywiście nie dałam się wytrącić z równowagi.
-Będę musiała jakoś przetrwać jutrzejszy dzień - pomyślałam.
Nazajutrz rano, Petunia dobijała się do łazienki i marudziła pod nosem. Z nią się nie dało wytrzymać. Już miałam jej dosyć. Ale kiedy zaczęła obrażać mnie, moją szkołę i społeczność czarodziejów nie wytrzymałam. Po prostu wybuchnęłam jak bomba i oznajmiłam wszystkim, że resztę ferii spędzę u Dorcas. Spakowałam kufer i wysłałam list. W miarę szybko dostałam odpowiedź. Moja przyjaciółka nie może mnie przyjąć, bo ma gości. Jedyne co nasuwało mi się na myśl w tej sytuacji to chwilowe zamieszkanie u Jamesa w Dolinie Godryka. Napisałam do niego, a on odpisał mi, że bardzo chętnie mnie przyjmie. Pojechałam tam Błędnym Rycerzem. Wkrótce znalazłam się na miejscu. Posiadłość Potterów była całkiem duża. Żółte ściany przyozdabiała zielona narośl. Podeszłam do furtki i pchnęłam ją. Po chwili podreptałam do drzwi wejściowych i zapukałam. Otworzył mi James.
-Och, cześć Lily. Wejdź - i gestem ręki wskazał mi salon.
Weszłam do środka, trzymając w lewej ręce rączkę od kufra. James wziął ode mnie moją walizkę i jakby ważyła tyle co piórko, wbiegł z nią po schodach na górę. Poszłam za nim. Mój przyjaciel postawił kufer w pustym pokoju przy łóżku.
-Tutaj będzie twój pokój - odparł James. - Tak właściwie, to na ile dni przyszłaś? - zapytał.
- Właściwie to nie długo tu zawitam, bo jutro po południu przyleci po mnie Dorcas - odpowiedziałam. - Ale czy na pewno nie robię kłopotu twoim rodzicom? - zapytałam raz jeszcze.
- No coś ty - oburzył się Rogacz. - Zawsze będziesz tu mile widziana  - powiedział.
Wyszliśmy z "mojego" pokoju i przeszliśmy korytarz. Chwilę później James zatrzymał się przed drzwiami i zapukał. Cichy, piskliwy głosik nakazał aby wejść. Chłopak wszedł i powiedział do siostry:
- Cześć Kate! Popatrz kogo ze sobą przyprowadziłem! - krzyknął.
- Ach, to ty braciszku. Kto to jest? - zapytała dziewczynka.
Weszłam do pokoju i przywitałam się z małą. Co najdziwniejsze, od razu skojarzyła kim jestem ("braciszek mi o tobie opowiadał"). Usiadłam na jej łóżku i rozglądnęłam się po pokoju. Miał delikatnie fioletowe ściany i ciemnobrązowe meble, na których były porozkładane jej zdjęcia z rodzicami i Jamesem oraz magiczne zabawki i gadżety (nawet nie zauważyłam kiedy Rogacz wyszedł). Kate, widocznie, bardzo mnie polubiła. Pokazywała mi najróżniejsze rzeczy, które trzymała w półkach szafek. W końcu siedmioletnia dziewczynka zapytała mnie:
- A ty jesteś dziewczyną Jamesa?
Pytanie to zbiło mnie z pantałyku. Czyżby Rogacz nie powiedział siostrze, że jesteśmy przyjaciółmi i nic więcej? Mimo wszystko odpowiedziałam grzecznie na pytanie Kate.
- Nie, jesteśmy tylko przyjaciółmi.
Chwilę później wpadł do nas Syriusz i James.
- No siostrzyczko, idziesz dziś do koleżanki - oznajmił James.
- A wy co dziś będziecie robić? -zapytała Kate.
- Będziemy oprowadzać Lily po Dolinie Godryka - odpowiedział Syriusz.
- Och, a nie mogę iść z wami? Wypad do koleżanki poczeka - poprosiła dziewczynka.
Nagle do pokoju wszedł pan Potter i zagadnął:
- To co dziś zamierzacie porabiać, dzieciaki?
- Chłopaki mają mnie oprowadzić po Dolinie Godryka - odpowiedziałam.
- A ja chcę z nimi! - wtrąciła siostra Jamesa.
- Ale przecież idziesz dziś do koleżanki - zauważył przytomnie Rogacz.
- Ech... - westchnął teatralnie pan Potter i podrapał się po nieogolonym podbródku. - Ty, Kate idziesz dziś do Jane, bo to nie wypada tak odwoływać w ostatnim momencie. Wy natomiast - i tu wskazał na naszą trójkę - zorganizujecie sobie dzisiaj dzień, a jutro rano pójdziecie z małą po okolicy.
- Kate ubieraj się - wtrąciła pani Potter (kiedy ona weszła?).
- Dobrze mamo - odpowiedziała grzecznie dziewczynka.
Ja, James i Syriusz wyszliśmy z pokoju małej i poszliśmy do "komnaty" Rogacza.
- To co dziś robimy? - zapytał Łapa.
- Możemy iść do mugolskiego wesołego miasteczka - odpowiedział James.
- To dobry pomysł - odparłam. - A co wy na to, żeby Dorcas poszła z nami? - zapytałam.
Chłopcy zgodzili się chórem, a ja pobiegłam do tymczasowego "swojego" pokoju, żeby napisać list do przyjaciółki. Niedługo potem, dostałam odpowiedź. Dora przyleci tutaj proszkiem Fiuu.





środa, 22 czerwca 2011

17. Łyżwy

         Dni za dniem mijały nam spokojnie, poza tym, iż musiałam się przyzwyczajać, że nie mam za chwilę zajęć. Chociaż bardzo się stęskniłam za rodzicami, chciałam już być u Dorcas. W domu było mi nudno. Regularnie dostawałam listy od przyjaciółki i Huncwotów. Szczególnie dużo pisał do mnie James. Prowadziliśmy korespondencje na przeróżne tematy. Rogacz, chyba sobie odpuścił i postanowił zostać dobrym przyjacielem, a nie tym wkurzającym, nadętym i aroganckim palantem, którym był przez parę dobrych lat. Nie chcę, żeby cokolwiek psuło naszą przyjaźń. P-R-Z-Y-J-A-Ź-Ń. I nic więcej. Tak cały czas tłumaczyłam Dorze, która święcie wierzyła, że zanim się obejrzy, a my już będziemy razem.
         Piątego dnia rano, ktoś nagle zadzwonił do drzwi. Rodziców nie było. Mieli kupić nowy garnitur dla taty, bo właśnie dostał awans. Mówili, że nie będzie ich co najmniej dobre dwie godziny, ponieważ muszą zrobić kilka przymiarek. Pospiesznie zeszłam na dół, zastanawiając się, kto to może być, a po drodze wyjrzałam przez okno. Przed domem stał James. Otworzyłam mu drzwi.
- Cześć Lily! - Przywitał mnie radośnie i uśmiechnął się.
- Och, witaj James. Co cię tu sprowadza o tak wczesnej porze? - Zapytałam.
- Przyszedłem się z tobą zobaczyć - odparł z szelmowskim uśmiechem. - Idziemy się przejść?
- Chętnie - odrzekłam i szybko założyłam buty, kurtkę, czapkę i szalik.
Zamknęłam dom na klucz i wybrałam się na spacer z Rogaczem.
- Gdzie idziemy? - Zapytałam.
- Nie wiem. Możemy się po prostu przejść po okolicy - odpowiedział chłopak.
- A może pójdziemy na łyżwy? - Zaproponowałam.
- Na co?! - Wrzasnął zdziwiony James.
- Eee... To są takie buty z żelaznymi "łyżkami" na podeszwie. Jeździ się po nich na lodzie - wyjaśniłam.
- To na takim czymś można jeździć?!
- No tak. Bardzo lubię jeździć na łyżwach. Zawsze wybieram się na lodowisko w ferie zimowe - odparłam.
- Możemy iść. Ale... Skąd weźmiemy te buty? - Zapytał mój towarzysz.
- Wypożyczymy je - odpowiedziałam. - No to co, idziemy? - zachęciłam.
- Pewnie! - Ochoczo potwierdził James.
Po dłuższej wędrówce doszliśmy do lodowiska. Podeszłam do kasy.
- Poproszę dwa bilety na godzinę - powiedziałam do kasjerki i zaczęłam gorączkowo szukać mugolskich funtów w kieszeni kurtki.
- Ja zapłacę - zaoferował się Rogacz.
- Czym? Galeonami? - Zaśmiałam się.
- Ale to trochę głupio, że dziewczyna... - Zaczął mój przyjaciel, ale mu przerwałam.
- Lepiej chodź wypożyczyć łyżwy - powiedziałam i pociągnęłam go za rękę w kierunku budki.
Wkrótce potem wkroczyłam na lodowisko i zaczęłam jeździć. Było wspaniale. Ostatnim razem byłam na lodowisku rok temu. Po jednym okrążeniu zauważyłam, że Rogacz kurczowo trzyma się barierki i wystraszony nie wie, jak wyruszyć. Wyglądał komicznie. Zaśmiałam się cicho i podjechałam do niego.
- Chodź - zawołałam i chwyciłam go za dłoń. Przez chwilę uczyłam przyjaciela jak się jedzie. Całkiem szybko się uczył. Chwilę później nie musiałam go już ciągnąć za rękę, ale nie puściłam jego dłoni. James chwiał się co prawda na łyżwach, ale przynajmniej utrzymywał równowagę (przedtem zaliczył 12 upadków! Liczyłam!). Śmialiśmy się razem do rozpuku. Po 45 minutach nareszcie nauczył się w miarę jeździć. Kręciłam piruety na lodzie, aż w końcu poślizgnęłam się. Rogacz podał mi dłoń. Zaraz potem spojrzałam na zegarek i oznajmiłam mojemu towarzyszowi, że musimy już wracać. Ściągnęliśmy łyżwy i oddaliśmy je, a następnie ruszyliśmy do mojego domu.
- Może chciałbyś tu zostać i się zagrzać? Rodzice chętnie by cię poznali - powiedziałam.
- Nie, dziękuję, Lily. Innym razem - odmówił chłopak. - Będę już iść, Syriusz na mnie czeka.
- A ty, wpadniesz kiedyś do mnie? Pokazałbym ci Dolinę Godryka, zapoznał z moimi rodzicami... - Zaproponował.
- Bardzo chętnie, może jutro. Dobrze? - zapytałam.
- Oczywiście. Będę na ciebie czekał jutro o dziewiątej - powiedział mój przyjaciel, a potem znikł za drzwiami.

16. Ferie zimowe

        Styczeń nadszedł w tym roku wyjątkowo niespodziewanie. Pakowałam właśnie swój kufer, ponieważ za niedługo wracałam do domu na dwa tygodnie ferii zimowych. Zamierzałam spędzić z rodzicami pierwszy tydzień, a kiedy w drugim tygodniu Petunia przyjedzie ze swoim nowym chłopakiem, ja będę mieszkać u Dorcas, której rodzice nie mają nic przeciwko temu. Mama upierała się, że robię niepotrzebny kłopot państwu Meadowes, ale podczas przerwy świątecznej zjawili się na chwilę u nas w domu, a kiedy zaczęli rozmawiać, śmiać się i po stokroć zapewniać, iż to dla nich żaden problem, abym przyjechała w ferie, mama wreszcie zmiękła.
-  Wpadnę po ciebie, Lily, i polecimy proszkiem Fiuu do mojego domu. Ok? - zapytała Dorcas.
- Jasne. Będę czekać - odrzekłam, zgrabnym ruchem zamykając kufer.
Wkrótce później wsiadłam do powozu prowadzonego przez dla mnie niewidoczne testrale wraz z przyjaciółką. Po chwili doszli do nas Huncwoci.
- Jak zamierzacie spędzić ferie? - zagadnął Remus.
- Pierwszy tydzień spędzę u siebie w domu, a w drugim tygodniu przyleci po mnie Dora - oznajmiłam.
- Ja tak samo jak, Lily - odparła moja przyjaciółka.
- A ty, Syriuszu?
- Będę u Jamesa - odpowiedział, krótko acz treściwie.
- A jak ty zamierzasz spędzić ferie, Remusie? - zapytałam.
- Ja... Ja będę u mamy w szpitalu u św. Munga. Ostatnio gorzej się czuje. Ale za tydzień ją wypiszą.


         Reszta podróży minęła nam spokojnie na graniu w eksplodującego durnia i rozmawianiu. W końcu znalazłam się w domu.
- Lily! Och! Jak się cieszę! - krzyknęła mama i przytuliła mnie.
Chwilę później usiadłam na fotelu, a tata zaczął pytać:
- I jak tam w Hogwarcie? Jak oceny? Masz chłopaka? - I tak w kółko.
Odpowiadałam na wszystkie pytania i wręczyłam im po czekoladzie z Miodowego Królestwa. Później mama zrobiła obiad. Poinformowałam ich, że przyleci po mnie Dorcas za pomocą proszku Fiuu i wyjaśniłam, jak to działa.
- A gdzie jest Petunia? - Zapytałam.
- Och, całe dnie spędza u swojego chłopaka, Vernona - westchnął tata.
I w końcu nastał wieczór, a ja niedługo później usnęłam szczęśliwa z powrotu do domu.

wtorek, 21 czerwca 2011

15. Bal Bożonarodzeniowy

             Od kiedy Rogacz dowiedział się, że z kimś chodzę, stał się przygnębiony. Szkoda mi go było, ale nie mogłam nic na to poradzić. Nie kochałam go, a uczuć nie mogłam zmienić. W końcu jednak nadszedł dzień balu i przestałam się czymkolwiek zamartwiać. W dzisiejszym dniu nic więcej się dla mnie nie liczyło. Ubrałam się w moją sukienkę, a Dorcas ułożyła mi fryzurę. Do tego włożyłam kryształowe serduszko od Jamesa i moje białe baleriny z kokardami.
- Wyglądasz prześlicznie - oceniła Dora.
- Dzięki - odparłam. - Ale teraz ciebie ubierzemy! - Oznajmiłam i zatarłam ręce z uciechy.
W końcu wbiłam przyjaciółkę w tę sukienkę, sandałki i bransoletkę od Syriusza. Jej czarne włosy zgarnęłam na prawy bok.
- Świetnie wyglądasz! - Pochwaliłam ciemnowłosą.
- Myślisz, że będę się podobać Łapie? - Zapytała.
- Oczywiście, że tak! I myślę, że jeszcze na tym balu zostaniecie parą. W końcu sam cię zaprosił... Powiedziałam, posyłając jej zalotne spojrzenie.
W końcu wyszłyśmy z dormitorium i weszłyśmy do Wielkiej Sali. Matt powitał mnie jak zawsze z promiennym uśmiechem. W końcu wybiła godzina 21.00. Bal zaczął się tradycyjnie od walca angielskiego. Rogacz szedł z jakąś Krukonką z 5 klasy. Potem na scenie zaczęły grać przeróżne, coraz bardziej energiczne melodie. Tańczyłam z Mattem, a potem do tańca zaprosił mnie Rogacz. Zgodziłam się. Następnie pląsałam na parkiecie z Syriuszem, Remusem i innymi. Po dwóch godzinach spędzonych na parkiecie, zrobiłam sobie małą przerwę. Usiadłam i napiłam się ponczu. Nagle w słabym blasku świateł zauważyłam całującą się parę. Ale... Dlaczego ten chłopak jest aż tak bardzo podobny do mojego partnera? Wytężyłam wzrok, a po chwili mogłam śmiało rzec, iż moje przypuszczenia potwierdziły się. Matt w najlepsze obściskiwał się z jakąś laską. Podeszłam do nich powolnym krokiem. W środku gotowałam się ze złości, ale starałam się tego po sobie nie okazywać.
- Co to ma znaczyć, Matt? - Zapytałam chłodno i ostro.
- To nie tak! - Oznajmił, pospiesznie odrywając się od dziewczyny.
Nie odpowiedziałam nic na te słowa. Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z sali, aby przewietrzyć się na błoniach.

***

Rogacz przypatrywał się całej tej sytuacji. Doskonale wiedział, że Jones to łajdak. Ani trochę nie zależało mu na tej Krukonce z 5 klasy, którą nota bene zgubił gdzieś w tłumie tańczących. Poszedł z nią tylko, żeby nie zostać sam. Usiadł przy pustym stoliku i dyskretnie wyjął Mapę Huncwotów. Czarna kropka z napisem Lily Evans wskazywała na błonia. James schował mapę do kieszeni i wyszedł. Spotkał Lily stojącą pod drzewem ze zwieszoną głową.

***
 
- Od początku wiedziałem, że Jones to kretyn - powiedział do mnie Rogacz.
- Co ty tu robisz? - Zapytałam Jamesa przez łzy, które ukradkiem otarłam wierzchem dłoni.
- Przyszedłem się z tobą zobaczyć. Przypatrywałem się całej tej sytuacji i chciałem cię uświadomić, że twój chłopak obściskuje się z jakąś dziewczyną, ale w końcu sama to zauważyłaś - odparł.
- Jesteś naprawdę świetnym przyjacielem.
- Dzięki, Lily - odparł Rogacz, lekko zaskoczony tym nagłym wyznaniem.
- Słuchaj, nie bierz sobie tego do serca... - Powiedziałam i pocałowałam go w policzek.
Potter miał minę, jakby przytrafiła mu się najlepsza rzecz w życiu.
- Mówiłam, żebyś nie brał sobie tego do serca! - Zaśmiałam się.
- Dobrze, dobrze. Postaram się. Obiecuję! - Zasalutował.
W końcu wróciliśmy do zamku. Zatańczyłam jeszcze raz z Rogaczem. Dobra, może trochę więcej niż raz, ale tylko po przyjacielsku! W końcu jednak bal się skończył i wszyscy poszliśmy do swoich dormitoriów.
- Ja i Syriusz jesteśmy parą! - Wrzasnęła Dorcas uradowana.
- To świetnie - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się.
- Ach... Lily, przykro mi. Syriusz mi powiedział, że Matt... - Zaczęła moja przyjaciółka.
- Och... Nic się nie stało. Zerwałam z nim, ale nie czuję żalu - przerwałam jej.
- A i widziałam twoje tańce z Jamesem... - Zaczęła Dorcas i zachichotała.
Spiorunowałam ją spojrzeniem.
- Nie patrz się tak na mnie! - Powiedziała, podnosząc ręce w niewinnym geście.
- Ja już dobrze wiem, co sobie myślisz - oznajmiłam.
- Jeśli tak, to jesteś na dobrej drodze, aby mnie rozszyfrować - odparła. - To co, kiedy randka? - Zapytała, szczerząc do mnie zęby.
- Nigdy sobie nie dasz spokoju, prawda? - zadałam pytanie, choć i tak wiedziałam, jaka będzie odpowiedź.
- Nigdy - odpowiedziała z typowym dla niej uśmiechem czającym się w kącikach ust.

14. Niedługo bal!

            Siedziałam w wielkiej sali, jedząc tosty z masłem i popijając herbatą. Chwilę później, przysiadł się do mnie James.
- Hej, Ruda! - przywitał mnie radośnie.
- Och, cześć! - Odpowiedziałam mu.
- Może miałabyś ochotę wybrać się ze mną na zbliżający się bal bożonarodzeniowy? - zapytał mnie Rogacz z małą, iskrzącą się nadzieją w oku.
- Nie... Idę już z kimś na bal - powiedziałam.
- A z kim idziesz? - Zapytał Potter z zawiedzioną miną.
- Z... Mattem Jones'em - odparłam.
             James zrobił się smutny. Jego małe iskierki nadziei w oczach zostały zgaszone tak, jak to mają w zwyczaju świece przy mocnych podmuchach wiatru. Zrobiło mi się go trochę szkoda. Może chciał pójść tam ze mną tylko po przyjacielsku?
             Po skończonym śniadaniu, poszłam do dormitorium po Dorcas. Bal był już jutro, a my musiałyśmy jeszcze wybrać się na małe zakupy do Hogsmeade, ponieważ potrzebowałam butów, a przyjaciółka kiecki. Przy okazji chciałam też kupić coś na święta rodzicom. Wstąpiłyśmy najpierw po jakieś wdzianko na bal Bożonarodzeniowy. Wybierałyśmy przeróżne kroje i kolory sukienek. Dorcas mierzyła każdą z nich, w każdej wyglądała pięknie, ale żadna według mnie nie miała "tego czegoś". Patrzyłam jeszcze dokładnie po wieszakach. Nagle znalazłam tą sukienkę o którą mi chodziło. Miała cudowny, turkusowy odcień.
- Popatrz na to cudo! - Powiedziałam podekscytowana, wciskając owe arcydzieło w ręce dziewczyny.
- Jest prześliczna - westchnęła moja przyjaciółka.
Po chwili Dorcas zniknęła za drzwiami garderoby z turkusową sukienką w ręku. Kiedy nareszcie się wyłoniła, oniemiałam z wrażenia.
- Prześlicznie wyglądasz!
- Dziękuję - odpowiedziała skromnie dziewczyna. - Wezmę ją - powiedziała i udała się z kiecką do lady.
             Po chwili wyszłyśmy ze sklepu i poszłyśmy po buty dla mnie. Zdecydowałam się na białe baleriny z kokardkami. Wpadłyśmy jeszcze do Miodowego Królestwa zakupić łakocie dla rodziców, a w sklepie Zonka zaopatrzyłam się w parę gadżetów, które z pewnością wyślę rodzicom, gdyż bardzo lubią magiczne przedmioty. W końcu poszłyśmy z powrotem do zamku. Zaczęłyśmy mierzyć nasze sukienki i buty, jedząc czekoladę z Miodowego Królestwa. Później podreptałam do sowiarni, wysłać rodzicom prezenty i list.
Po drodze spotkałam Syriusza.
- Chodzisz z tym Mattem? Przecież on... - zaczął.
- A skąd wiesz z kim się spotykam? - Zapytałam przytomnie i nieco ostrym tonem.
- Dorcas mimochodem mi powiedziała - oznajmił Łapa.
- Czy ktoś poza wami wie jeszcze o tym?
Nie chciałabym, żeby nagle wszyscy dowiedzieli się, że chodzę ze słynnym kapitanem drużyny Krukonów.
- No wie jeszcze Remus, Peter i... James - to ostatnie słowo wyszeptał.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

12. Na błoniach

             Pospiesznie wzięłam szczotkę i zaczęłam rozczesywać włosy. Nie chciałam się spóźnić ze względu na to, że Matt pewnie czekał już na mnie na błoniach. Po chwili wybiegłam jak burza z dormitorium. Dorcas siedziała na kanapie w Pokoju Wspólnym.
- Idę! Życz mi powodzenia! - Krzyknęłam na odchodne do przyjaciółki.
- Jasne! Trzymam za ciebie kciuki! - Odpowiedziała dziewczyna, zaciskając obie dłonie.
             Wybiegłam z zamku na błonia. Jak się spodziewałam, Matt już na mnie czekał.
- Cześć Lily! - Zawołał radośnie.
- Hej Matt! - Odpowiedziałam, przytulając go na powitanie.
Nagle znikąd pojawił się bukiet białych lilii. Chłopak podał mi je z promiennym uśmiechem.
- Dziękuję - powiedziałam.
- To drobiazg - odrzekł Matt.
Powąchałam kwiaty. Miały piękny zapach.
- To co idziemy się przejść? - Zaproponowałam.
- Chętnie - odparł mój towarzysz.
             Zaczęliśmy rozmawiać. Mieliśmy bardzo dużo przeróżnych tematów do omówienia. A to lekcje wróżbiarstwa, moje SUMy, jego OwuTeMy i inne takie. Opowiedział mi też co nieco o sobie. Opowiedział mi o tym, że posiada starszego brata Philipa, który założył rodzinę we Francji oraz dowiedziałam się, iż Matt bardzo lubi czytać książki, dokładnie tak samo, jak ja. Między innymi streścił mi, o czym traktują baśnie Barda Beedle'a. Najbardziej spodobała mi się opowieść o trzech braciach. Ja natomiast opowiedziałam mu mugolskie baśni o Kopciuszku i Królewnie Śnieżce.   Następnie przechadzaliśmy się po zaśnieżonych błoniach i rozkoszowaliśmy się pięknym słońcem, wychodzącym zza chmur. Wystawiłam twarz do przebijających się promieni słonecznych. Nasze dłonie dotknęły się. Chłopak przybliżył się do mnie, tak, że nasze usta dzieliło jedynie parę cali.
Kiedy nasze wargi dotknęły się, poczułam motyle w brzuchu. Było naprawdę cudownie.
- Lily, czy chciałabyś się ze mną wybrać na bal bożonarodzeniowy? - Zapytał chłopak.
- Bardzo chętnie - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do niego.
- Hm... Czyli teraz jesteśmy parą? - Spytał.
- Raczej tak - odparłam szczęśliwie.
Wkrótce zrobiło się zimno, więc postanowiliśmy wracać do zamku.
- Powtórzymy jeszcze to spotkanie? Naprawdę świetnie się bawiłem.
- Oczywiście! Jeszcze się umówimy - odrzekłam. - Ja także miło spędziłam czas.
Matt odprowadził mnie pod sam portret Grubej Damy. Zniknęłam tuż za rogiem Pokoju Wspólnego i cała w skowronkach wpadłam do mojego dormitorium. Dorcas już mnie tam oczekiwała.
- Nie uwierzysz, jak ci opowiem! - Powiedziałam do przyjaciółki.
- Co się stało, Lily? - Zapytała z zainteresowaniem.
I tak opowiedziałam jej całą randkę z Mattem. Po skończeniu opowieści, Dora westchnęła:
- Oby mnie i Syriuszowi też tak się ułożyło...
- Na pewno tak będzie - pokrzepiłam przyjaciółkę. - Wkrótce zobaczysz.

11. Spotkanie

             Mijały kolejne dni. Odliczałam już czas, jaki pozostał do balu, chociaż i tak nie miałam jeszcze partnera. Nagle jednak przypomniałam sobie, że mam do napisania wypracowanie na zaklęcia. Dorcas wyznała, że nie ma najmniejszej ochoty tego dzisiaj pisać i nalegała, żebym dała sobie na razie spokój. Ja jednak nie dałam się namówić. Moja przyjaciółka popędziła ogrzać się na fotelu przed kominkiem w pokoju wspólnym, a ja pobiegłam do biblioteki. Wyjęłam z torby pióro, kałamarz, rolkę pergaminu i mój podręcznik do zaklęć.
             Zaczęłam krążyć po zatłoczonej bibliotece i wyjęłam potrzebne mi książki. Strzepałam z nich kurz i zaczęłam wertować jedną z nich. W końcu znalazłam interesujący mnie dział i zaczęłam bazgrać piórem po pergaminie. Nagle, ku mojemu zdziwieniu, odezwał się do mnie chłopak o niebieskich oczach i brązowych włosach. Uśmiechnął się do mnie delikatnie i zapytał:
- Czy mógłbym się dosiąść? Prawie wszystkie miejsca są zajęte.
- Pewnie, siadaj - zachęciłam go gestem i przesunęłam moje manatki robiąc chłopakowi miejsce.
- Nazywam się Matt Jones. A ty jesteś pewnie Lily Evans, tak?
- We własnej osobie - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się promiennie.
Matt odsunął krzesło i usiadł. Wyjął z plecaka książkę i otworzył ją.
- Jesteś krukonem, prawda? Na którym roku się uczysz? - Zagadnęłam.
- Tak, owszem, jestem z Ravenclawu. Uczę się na siódmym roku. A ty? - Zapytał.
- Ja jestem na szóstym - odparłam.
- Tak myślałem - odpowiedział chłopak.
- Jakie masz hobby? - Spytałam.
- Hm... Bardzo lubię grać w Quidditcha. A poza tym uwielbiam zaklęcia. A twoje hobby to...?
- Ja uwielbiam eliksiry... - Zaczęłam.
- Taak... Słyszałem, że jesteś najlepsza w klasie - powiedział.
Zarumieniłam się.
- Naprawdę? - Wyjąkałam.
- Uhm - kiwnął głową. - Z pewnością jesteś czystej krwi czarownicą, prawda? - Zapytał.
- Och... Nie... Pochodzę z rodziny mugoli - odpowiedziałam.
- Ale to przecież w niczym nikomu nie przeszkadza - odparł Matt, ciepło się uśmiechając.
Skinęłam głową i przez chwilę zapanowała między nami cisza.
- Należysz do składu drużyny krukonów w Quidditchu? - Zmieniłam temat.
- Och, tak. Jestem tam kapitanem - odpowiedział i wyszczerzył do mnie zęby.
- Naprawdę? To musisz być naprawdę dobry - oznajmiłam, zabierając się za pracę domową.
W odpowiedzi jedynie uśmiechnął się leciutko.
- Co piszesz? - zapytał mój towarzysz.
- Wypracowanie na zaklęcia - odrzekłam.
- Jak chcesz, to mogę ci trochę pomóc - zaoferował się. - Jaki jest temat wypracowania?
- Mam wyjaśnić znaczenie parunastu zaklęć i dokładnie opisać, jak one działają.
- Razem skończymy to szybciej - oznajmił Matt. - Bierzmy się do pracy!
- Jesteś pewien swojej decyzji? - Zapytałam, śmiejąc się. - To może być bardzo pracochłonne. 
- Oczywiście - odpowiedział chłopak. - Właściwie miałem się uczyć do owutemów, ale myślę, że sobie z tym materiałem jakoś poradzę - rzekł i puścił do mnie perskie oko.
        Po chwili wziął książkę i zaczął ją kartkować. Co chwila dawał mi cenne rady i wskazówki. Dzięki niemu szybko napisałam moje wypracowanie. Kiedy zbieraliśmy się do wyjścia, podziękowałam mu serdecznie.
- Spotkamy się jeszcze? - Zapytał z nadzieją Matt.
- Oczywiście - odparłam ochoczo.
- A może chciałabyś wyjść w czwartek o 18.00 i spotkać się na błoniach?
- Bardzo chętnie - odrzekłam, szczerząc do niego zęby.
- To w czwartek o 18.00! - Krzyknął, idąc w kierunku wieży Ravenclawu.
- Dobrze! - wrzasnęłam i uśmiechając się pod nosem, pobiegłam po schodach na górę.
- Świąteczny pudding! - Zawołałam do Grubej Damy, a portret odsunął się, w całej swej okazałości ukazując mi pokój wspólny Gryffindoru.
             Popędziłam do mojego dormitorium i otworzyłam drzwi. Na swoim łóżku leżała Dorcas i pisała list.
- Nie uwierzysz co się dzisiaj wydarzyło - powiedziałam do przyjaciółki.
Dziewczyna odłożyła pióro i zawołała:
- Opowiadaj natychmiast!
I po chwili zaczęłam opisywać całe zdarzenie z biblioteki.
- Czyli jednak nie Potter? - Zapytała z lekkim zawodem w głosie.
Trzepnęłam ją książką w ramię.
- Mnie i Pottera nic nie łączy, a zresztą Matt jest o wiele milszy i sympatyczniejszy.
- Ech... A ja już myślałam, iż z braku lepszego partnera, pójdziesz na ten bal z Rogaczem...
- No pewnie, gdzie tam brzydka kujonica Evans mogłaby znaleźć sobie chłopaka, co? - Spytałam ironicznie, kręcąc przy tym głową.
- Och, daj spokój, wiesz, że nie o to mi chodziło - odpowiedziała. - A zresztą, większa część żeńskiej populacji Hogwartu jest zdania, iż Rogaś to świetna partia, więc wiesz... - Zabawnie poruszyła brwiami.
- Ale tak czy inaczej, Matt jeszcze mnie na ten bal nie zaprosił, więc na razie nie mamy o czym mówić.
- Czyli idziesz z Potterem?
- NIE.

10. Mikołajki cz.2

-Wiedziałam! Od początku o tym wiedziałam! - Wrzasnęłam zadowolona i klasnęłam w ręce.
Dorcas, której twarz była nienaturalnie czerwona, spuściła wzrok i wlepiła wzrok w czubki swoich butów.
-Od początku 6 klasy wiedziałam, że zabujałaś się w Syriuszu! - Oznajmiłam triumfalnie.
-Dlaczego zawsze musisz mieć rację? I nikomu ani słówka, bo bez najmniejszych skrupułów zaavaduję cię na miejscu. Rozumiemy się? - zapytała.
-Oczywiście - odpowiedziałam z szelmowskim uśmiechem, a po chwili odtańczyłam na środku pokoju dziki taniec radości.
Nagle spostrzegłam, że pod łóżkiem mam jeszcze jedną paczuszkę, której na początku w ogóle nie zauważyłam. Rozwinęłam pergamin. W środku znajdował się mały pamiętnik w twardej okładce i wiersz. Przeczytałam na głos jego treść.
"Znamy się tylko z widzenia,
A jedno o drugim nic nie wie,
Przez korytarz szeroki jak rzeka,
Uśmiecham się czasem do ciebie.
Wiem, że masz oczy zielone,
Że lubisz wieczory i kwiaty,
A gdy czasem zanucisz piosenkę,
Twój głos pozwala mi marzyć...
~ Romeo
-Wiesz kto to może być? - Zapytała moja przyjaciółka, nie kryjąc uśmiechu.
- Nie, nie sądzę, żeby to był Rogacz - odparłam, uprzedzając domysły przyjaciółki. - On przecież nie umie pisać wierszy - zauważyłam.
- Więc trzeba przeprowadzić małe śledztwo - powiedziała Dorcas i zatarła ręce z uciechy.
- To ktoś, kogo widujesz, ale z nim nie rozmawiasz... - Rzekła z miną detektywa.
- On czasem się do mnie uśmiecha - powiedziałam i zmarszczyłam brwi, próbując przypomnieć sobie, kto i kiedy ostatnio uśmiechnął się do mnie na korytarzu.
-Wie, jaki masz głos... - Szepnęła niebieskooka, rozmarzonym głosem.
- Hmm... - Zadumałam się.
- Wiesz kto to może być? - Zapytała przyjaciółka.
- Chyba nie - odpowiedziałam.
Po chwili wyszłyśmy z dormitorium na śniadanie. W drodze do wielkiej sali spotkaliśmy Huncwotów. James najwyraźniej zauważył mój naszyjnik, gdyż powiedział, że cieszy się, iż go noszę. Widząc jego wyraz twarzy, zrobiło mi się ciepło na sercu. Posłałam mu lekki uśmiech, zanim ugryzłam się w wargę. Nie pomyślałam, że on mógł zinterpretować ten gest trochę inaczej niż powinien, a nie chciałam mu dawać żadnych nadziei. Nie zaprzątałam sobie jednak teraz tym głowy, gdyż nadal rozmyślałam nad sprawą związaną z tym całym Romeem. Kto to mógł być? Właściwie powinnam się cieszyć, że nie ma dziś zajęć, ale z pewnością na lekcjach skupiłabym się na czymś innym niż dochodzeniu, kim jest mój "tajemniczy adorator". Z zamyślenia wyrwał mnie Rogacz.
- Ej, Ruda, co powiesz na małą mikołajową randkę?
- Spadaj, Potter - odpowiedziałam.
Nagle odezwał się Syriusz:
- To może dzisiaj urządzimy bitwę na śnieżki?
- Och, świetny pomysł - pochwaliłam go, wiedząc, iż taka rozrywka choć na chwilę oderwie mnie od wszystkich myśli.
- Na mnie warczysz, a jego chwalisz! - pożalił się Rogacz z nieszczęśliwą miną. - Cóż za niesprawiedliwość!
- Też bym cię chwaliła, gdybyś dzielił się sensownymi propozycjami - odparłam ze śmiechem.
- Propozycja randki jest aż zanadto sensowna! - Zakwestionował mnie James.
- Nie o takie propozycje mi chodzi - odpowiedziałam, przewracając oczami.

Umówiliśmy się dzisiaj o 12 na błoniach. Ja i Dorcas popędziłyśmy do naszego dormitorium i ubrałyśmy ciepłe ubrania. Wkrótce wyszłyśmy z zamku. Huncwoci już na nas czekali. Zaczęliśmy dzielić się na grupy. Rogacz zaoferował się, że dojdzie do mnie i do Dorcas. Zgodziłyśmy się. Tak oto zaczęła się bitwa na śnieżki. Lepiliśmy wszyscy wielkie, śniegowe kule i rzucaliśmy nimi wszędzie. Łapa od początku do końca nacierał wszystkich w ekstremalnie szybkim tempie. Najczęściej i najmocniej celował w Rogacza, który odpłacał się mu tym samym. Mnie i Dorcas traktował już bardziej ulgowo, dlatego w przeciwieństwie do Jamesa, nie byłyśmy mokre od śniegu w przeciągu zaledwie pięciu minut. Tak czy inaczej, śmialiśmy się do rozpuku i nikt nie zważał na stan swoich szat. James miał świetny refleks i oddawał bardzo celne strzały w kierunku chłopaków. Po dwóch godzinach zabawy wszyscy byliśmy mokrzy i cali w śniegu. Ruszyliśmy z powrotem do zamku. Kiedy znalazłam się w dormitorium, natychmiast sięgnęłam po ciepłe ubrania. Następnie razem z Dorą, poszłyśmy do Wielkiej Sali, gdzie czekał już na nas ciepły obiad. Po posiłku James, Syriusz i Dorcas poszli na boisko i zaczęli mały trening. Ja wraz z Remusem usiedliśmy na trybunach, a Peter poszedł pisać wypracowanie z transmutacji. Z zainteresowaniem spoglądałam na grę przyjaciół. Dorcas świetnie radziła sobie na boisku. W połowie treningu odłączyłam się od śledzenia graczy i patrzyłam w piękne bezchmurne niebo. Pomyślałam, że to aż nieprawdopodobne, aby chciało im się grać w Quidditcha nawet w tak niesprzyjających warunkach. W końcu nastał wieczór, a o dwudziestej wszyscy byli już na mikołajkowej kolacji w Wielkiej Sali. Obok talerzy stały również wielkie, papierowe cukierki, wypchane przeróżnymi łakociami. Kiedy wszyscy zajęli swoje miejsca, po sali rozległ się dobroduszny głos Dumbledora:
- Moi drodzy! Życzę wam dzisiaj wspaniałych prezentów, choć i tak pewnie wszyscy rozpakowaliście je już rano. Chciałbym was jednak poinformować, iż 24 grudnia o godzinie dwudziestej w Wielkiej Sali będzie Wigilia, natomiast o dwudziestej pierwszej uczniowie klas od piątej wzwyż będą mogli uczestniczyć w balu bożonarodzeniowym. Przypominam, że można tam się wybrać tylko z osobą towarzyszącą. Bal, jak co roku, rozpocznie się od walca angielskiego. To tyle! Życzę smacznego!

sobota, 18 czerwca 2011

9. Mikołajki

- Śliczny jest ten naszyjnik od Jamesa... - westchnęła Dorcas.
- Rzeczywiście jest ładny, ale nie wiem czy mogę go tak nosić. Przecież to mogło dużo kosztować - odparłam.
- Ale on chce, żebyś go nosiła! Zrób mu tę przyjemność - rzekła przyjaciółka.
- Dobrze. Pomożesz mi go założyć? - zapytałam.
- Pewnie! Daj go tu.
Po chwili wzięła piękną zawieszkę w kształcie serduszka, nawlekła ją na rzemyk i delikatnie zawiesiła mi na szyi.
- Co tam masz? - zapytałam, wskazując ręką na już rozpakowaną brązową paczuszkę.
- Och, to jest bransoletka... - wydukała, rumieniąc się.
- Mogę zobaczyć? - spytałam.
- Oczywiście - odpowiedziała mi i podała paczuszkę.
Moim oczom ukazała się bardzo ładna bransoletka z połyskującymi, turkusowymi koralikami.
- Ojejku! Jest przepiękna! - krzyknęłam z zachwytu. - A od kogo jest?
Moja przyjaciółka jeszcze bardziej zaczęła się czerwienić, ale w końcu szepnęła:
- To od Syriusza Blacka.
Zakrztusiłam się. Dorcas poklepała mnie po plecach. W końcu wrzasnęłam:
- Od tego Syriusza Blacka, który dał mi to przeklęte wyzwanie?
-Ehm... No tak - wymamrotała i spuściła wzrok.
Właściwie to od początku wiedziałam, że coś między nimi iskrzy, ale od czasu tego wyzwania jestem wściekła na Syriusza, a on się jeszcze upiera, że w przyszłości, będę mu dziękować. Phi! Akurat! Obejrzałam resztę prezentów. Od Łapy był nawet osobny prezent. Wysłał mi moją ulubioną czekoladę z Miodowego Królestwa i napisał liścik:

Droga Lily,
Przepraszam Cię, za te wyzwanie. Nie mów, że Ci to mówiłem (chociaż pewnie sama się
domyśliłaś), ale to Rogacz kazał mi takie dać. A to mój najlepszy kumpel nie mogłem go zawieść. Ponieważ, że są święta, chciałem się z tobą pogodzić. Wybacz mi to, proszę. W ramach przeprosin wysyłam Ci twoją ulubioną czekoladę z miodem. Przepraszam!
Syriusz
Zrobiło mi się głupio. Przecież mnie szczerze przeprosił i wysłał czekoladę. Szepnęłam do Dorcas "Przepraszam", i podałam jej ten liścik. Ona go przeczytała i powiedziała:
- Widzisz! Przeprosił cię! Nie gniewasz się już na niego? - zapytała Dora.
- Nie, nie gniewam się. Ale co ci tak zależy, żebym się na niego nie gniewała? - zauważyłam przytomnie.
W tym momencie twarz mojej przyjaciółki przybrała kolor dojrzałej wiśni.

niedziela, 12 czerwca 2011

8. Grudzień

Tydzień temu, Rogacz wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego.
***
Była noc pomiędzy 30 listopada, a 1 grudnia. Spojrzałam na zegarek. Była druga w nocy. Ziewnęłam cicho i przeciągnęłam się. Powoli podeszłam do okna. Noc była bezgwiezdna, a księżyc blado świecił. Pełnia. Nagle usłyszałam hałasy dobiegające z Wrzeszczącej Chaty.
- Oby tylko nic się nie stało chłopakom - pomyślałam.
Po chwili z powrotem położyłam się spać.
***
Był właśnie poranek 6 grudnia. Przeciągnęłam się ospale i nagle uświadomiłam sobie, jaki dziś jest dzień.
- Prezenty! - krzyknęłam niczym mała dziewczynka, patrząc na stos opakowań przy łóżku.
Dorcas już odpakowywała swoje paczki.
- Wesołych świąt! - powiedziałam do przyjaciółki.
- Nawzajem! - odparła, uśmiechając się ciepło i biorąc do ust czekoladową żabę.
Wzięłam największą przesyłkę i zaczęłam ją otwierać. Była ona od mamy i taty. W środku znajdował się list, mugolskie cukierki i... przepiękna, biała sukienka z satyny, przeznaczona specjalnie na bal bożonarodzeniowy. Oniemiałam z zachwytu, a po chwili w duchu przeklęłam moich rodziców za obdarowywanie mnie tak kosztownymi prezentami.
- Jest cudowna - westchnęła moja przyjaciółka.
- Dzięki - odpowiedziałam cicho, nie odrywając wzroku od podarunku.
Po chwili włożyłam ją na siebie i spojrzałam w lustro w łazience.
- Wyglądasz naprawdę pięknie!
- Dziękuję - odparłam skromnie.
Zaczęłam odpakowywać kolejne prezenty. Dostałam zestaw płynów do kąpieli z bąbelkami od Dorcas. Syriusz, Remus i Peter szarpnęli mi się na ogromną paczkę słodyczy z Miodowego Królestwa. Najbardziej zaskakujące było dla mnie jednak malutkie pudełeczko. W środku znajdował się naszyjnik z niewielkim kryształem w kształcie serca. Do tego była dołączona mała karteczka:
Moim malutkim życzeniem jest, abyś nosiła go codziennie.
James

7. Mecz Quidditcha

        Rano, z głębokiego snu wyrwał mnie lekko poddenerwowany głos mojej przyjaciółki.
- Wstawaj, Lily! - Krzyknęła.
- Och, jeszcze chwileczkę - wymamrotałam.
- Nie ma chwileczki, bo za dwadzieścia minut mam mecz! - Powiedziała i zaczęła nerwowo obgryzać paznokcie.
        Pospiesznie wstałam i włożyłam szkolne szaty, a moja przyjaciółka pobiegła na śniadanie. Wkrótce ją dogoniłam. Akurat kończyła jeść.
- Powodzenia, Dora! Wiem, że ci się uda - powiedziałam i uśmiechnęłam się do niej, dodając jej otuchy.
- Dzięki, Lilka. Wiesz, chyba muszę już lecieć na boisko - odpowiedziała i wzięła miotłę pod pachę.
       Wielka sala była już prawie pusta. Wzięłam parę tostów z dżemem, zawinęłam je w serwetkę i popędziłam na trybuny. Znalazłam sobie wolne miejsce. Po zjedzeniu mojego "śniadania" ściągnęłam mój ręcznie robiony szalik z barwami Gryffindoru i zaczęłam nim dopingować, skupiając się na grze.
- Dorcas i Syriusz tworzą doskonały duet - powiedziałam do siedzącego obok mnie Remusa.
- Święta racja. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby nagle zaczęli ze sobą kręcić - odparł, szczerząc do mnie zęby. - To samo tyczy się ciebie i Jamesa.
- I ty, Remusie, przeciwko mnie? - Z teatralnym westchnieniem zadałam pytanie retoryczne.

        Właśnie rozległ się ryk puchonów. Zdobyli punkt. Komentator ogłosił 40:50 dla Hufflepuff'u. Całe szczęście gryfoni szybko nadrobili stratę. Wkrótce potem mecz ogarnęła monotonia. Dorcas i Łapa podawali sobie kafla, którego wytrącał jakiś puchon i podawał do innego puchona. I tak w kółko, tylko że prawie za każdym razem zmieniał się ścigający, który przyjmował kafla. Pałkarze odbijali tłuczki w kierunku zawodników przeciwnych drużyn, lecz ci zgrabnie odpierali ataki. Tylko raz, jeden gryfon dostał tłuczkiem w ramię, ale nic poważniejszego się nie stało. Szukający wciąż wypatrywali złotego znicza, krążąc wśród boiska.
        Nagle stało się coś, czego najmniej się spodziewałam w tym momencie. Jakixhś wielkich rozmiarów puchon umyślnie strącił Jamesa z miotły. Kiedy chłopak spadł na ziemię, trysnęła krew, a ja zasłoniłam sobie ręką oczy. Rogacz uderzył w ziemię z wysokości dziesięciu metrów.
Osłupiała obserwowałam dalszy ciąg akcji. Na chwilę przerwano mecz, a Pottera szybko przeniesiono do skrzydła szpitalnego. Znużona patrzyłam na dalsze rozgrywki i zamartwiałam się, czy Rogaczowi nic się nie stało. W pewnym momencie, szukający puchonów  złapał znicz. Hufflepuff wygrał. Końcowy wynik wynosił 90:200. Po skończonym meczu, podobnie jak reszta zawiedzionych gryfonów, ruszyłam do zamku. Dogonili mnie Dorcas i Huncwoci. Zgodziliśmy się iść razem do skrzydła szpitalnego. Nowa pielęgniarka, pani Pomfrey, nie zgodziła się na nasze odwiedziny, ale po paru błaganiach w końcu ustąpiła. Rogacz leżał z zamkniętymi oczami. Miał złamaną rękę, parę żeber i jeszcze kilka innych kości, w tym rozbitą szczękę, ale położna wszystkim szybko się zajęła i powiedziała nam, że dojdzie do siebie. Przy łóżku Jamesa, spotkaliśmy profesor McGonagall. Oznajmiła nam, że owy puchon jest zawieszony w ramach ucznia.
- Przynajmniej tyle... - Powiedziała szeptem Dorcas.

sobota, 11 czerwca 2011

6. Sobotni wieczór

Niepostrzeżenie nadszedł listopad. Na dworze było coraz zimniej, liście przybierały różne kolory, a dotąd zielone listki Bijącej Wierzby, stały się brązowe. Siedziałam w Pokoju Wspólnym, przy kominku i pisałam wypracowanie na Historię Magii.
- Liluś, umówisz się kiedyś ze mną? - zapytał Rogacz przymilnym głosem, robiąc słodkie oczka.
Na takie zagrywki byłam jednak niezwykle odporna.
- Nie przerywaj, Potter - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- To ja się zwracam do ciebie takim milusim tonem, a ty na mnie warczysz?
- A co? Mam może mówić na ciebie per "szlachetny i czcigodny James"? - zapytałam ironicznie.
- Zapomniałaś jeszcze, że powinnaś dodać "dobroduszny, mądry, przystojny, hojny, zabawny i genialny" - odparł zuchwale.
- Ale to się kompletnie mija z prawdą! - zawołałam.
- Oczywiście, że się nie mija! Przecież ja jestem szlachetny, czcigodny, dobroduszny, mądry, przystojny, hojny, zabawny i genialny! - odpowiedział z szelmowskim uśmiechem.
- Taaak, rzeczywiście... - przyznałam, zamyślając się na chwilę. - A na dodatek taki skromny!
Dyskusje przerwał nam Syriusz głośnym chrząknięciem.
-Nie chcę przeszkadzać, gołąbki, ale chciałem wam coś zaproponować - powiedział Łapa.
Rogacz posłał mu mordercze spojrzenie, które nie umknęło mojej uwadze.
-Nie przeszkadzasz, mów o co chodzi - zachęciłam go.
- Chcecie zagrać z nami w Prawdę i Wyzwanie? - zapytał, wymieniając z Jamesem porozumiewawcze spojrzenia.
- Z wami?!- Zdziwiłam się. - W życiu! Tak w ogóle, to gdzie jest Dorcas?
- Tu jestem! - Odkrzyknęła. - Ja tam chętnie zagram z chłopakami - powiedziała moja przyjaciółka nieco zbyt entuzjastycznie i pokiwała twierdząco głową dla uzyskania lepszego efektu. Uniosłam brew wysoko do góry, snując domysły, czy przypadkiem moja "towarzyszka broni" nie jest zamieszana w jakiś spisek z chłopcami przeciwko mnie.
- A ty dlaczego nie chcesz? Będzie fajnie! - zachęciła mnie, szczerząc zęby w uśmiechu.
- Nie dzięki - odmówiłam.
- Nie daj się prosić! Zawsze się przecież możesz wycofać.
- Och, dobra - zgodziłam się. - Ale tylko ten jeden raz.
- To może przeniesiemy się do naszego dormitorium? - zasugerował Rogacz.
- Okej - odpowiedzieliśmy wszyscy razem.
Skierowaliśmy się w kierunku pokoju chłopców. Panował w nim wieczny zaduch, po części spowodowany męskimi perfumami. Po pokoju walały się pojedyncze świstki zapisanego pergaminu, papierki po czekoladowych żabach i innych przysmakach, a przy łóżkach chłopców w nieładzie walały się książki. Remus machnął różdżką i wymamrotał:
 - Chłoszczyść!
W kilka sekund dormitorium znalazło się w o wiele lepszym stanie. Peter wyciągnął fałszoskop i powiedział:
- Na wypadek, gdyby ktoś chciał oszukiwać.
Usiedliśmy na dywanie. Rogacz sięgnął za butelką po dyniowym soku. Zakręcił nią. Całe szczęście, wypadło na Syriusza.
-Prawda czy wyzwanie? - Zapytał Potter.
- Wyzwanie! - Bez zastanowienia odparł Łapa.
- Hm... Dam ci coś na rozgrzewkę. Cmoknij Dorcas w policzek.
- Dobra - zgodził się Black.
Twarz przyjaciółki przybrała lekko szkarłatny kolor. Łapa wykonał zadanie z zadowoleniem. Po chwili zakręcił butelką. Jak na złość wypadło na mnie. Wybrałam pytanie. Co jak co, ale koledze Pottera się nie ufa.
- Z iloma chłopakami się całowałaś? - zabrzmiało moje pytanie. Poczułam jak policzki zaczęły mnie palić.
- Z trzema - wydukałam. Zakręciłam butelką. Znów wypadło na Syriusza. Kiedy wykonał swoje wyzwanie, obrócił butelką. Wskazała Pottera.
- Prawda czy wyzwanie? - zapytał.
-Wyzwanie, oczywiście!
-Przez 15 sekund całuj Rudą - powiedział Łapa i wyszczerzył do mnie zęby.
- Jesteś okropny, Black! - warknęłam.
- Nie musisz mi dziękować, Lily - rzekł, posyłając mi uroczy uśmiech.
- No, Liluś zaczynamy - powiedział Rogacz i zatarł ręce w uciesze.
Przybliżyłam się do Jamesa na niebezpieczną odległość, a on wpił się w moje wargi. Okropne doświadczenie, chociaż w głębi duszy trzeba było przyznać, że Rogacz umiał całować i to całkiem nieźle. Tak czy inaczej, postanowiłam zabić Syriusza, przy najbliższej okazji. Przyjaciele odliczali sekundy, zdecydowanie za wolno. W końcu nadeszła ta upragniona piętnastka. Natychmiast oderwałam się od Pottera.
- I jak, Ruda, podobało się? - zapytał James, zalotnie unosząc brewkę.
- Absolutnie nie - odpowiedziałam. - Ale teraz chcę zrobić co innego.
I pobiegłam za Syriuszem, a on pisnął tylko i zaczął uciekać. Niestety, nie trafiłam żadnym zaklęciem. Chyba muszę popracować nad refleksem.
- Musicie mi obiecać, że nie piśniecie o tym słówkiem - powiedziałam błagalnym tonem.

Trzy dni później już ponad pół Hogwartu wiedziało, iż całowałam się z Rogaczem. Dam głowę, że Łapa nie omieszkał o tym wspomnieć na którymś treningu Quidditcha, a wiadomo, plotki łatwo się rozchodzą. Dodatkowo stałam się punktem nienawistnych spojrzeń fanek Jamesa.

 

piątek, 10 czerwca 2011

5. Wypad do Hogsmeade

Przepraszam, za tą notkę. Jest słaba, mało w niej akcji. ;(
Wybaczcie mi!
_____________________

             Obudziłam się o ósmej rano, otworzyłam okno i wystawiłam głowę. Rześkie powietrze orzeźwiło mnie niemal natychmiast. Nagle usłyszałam głos mojej przyjaciółki:
- Zamknij to okno, bo mi zimno.
Posłusznie wykonałam polecenie i podeszłam do niej.
- Idziemy dzisiaj do Hogsmeade - przypomniałam.
- Świetnie! Wstąpimy do Miodowego Królestwa, bo koniecznie muszę sobie kupić czekoladę z orzechami - powiedziała Dorcas. - Ale teraz daj mi pospać!
- Nie ma spania - rzekłam, zabierając jej kołdrę. - Wstawaj!
Dora jęknęła i przeciągnęła się na łóżku, mówiąc:
- Dobra, zaraz wstanę.
Pospiesznie przebrałyśmy się i pognałyśmy do wielkiej sali. Zjadłyśmy śniadanie i poszłyśmy do pokoju wspólnego. Spotkałyśmy tam Huncwotów.
- Idziecie z nami do Hogsmeade? - zapytał Remus.
- Jasne - odpowiedziała moja przyjaciółka.
- O której się spotykamy? - zapytałam.
- To może o 12.00, przed Miodowym Królestwem? - zaproponował Syriusz.
- Dobry pomysł - potwierdziła Dorcas.
W końcu nadeszła godzina 12.00 i razem z przyjaciółką wyszłyśmy z zamku. Złożyłyśmy podpisy rodziców McGonagall, a woźny standardowo dźgnął nas czujnikiem. Na początek skierowałyśmy się ku Miodowemu Królestwu. Huncwoci już tam byli.
- To co, wchodzimy? - zapytał Rogacz.
- Pewnie - przytaknęła Dorcas.
        Nagle naszym oczom ukazały się żółte ściany i gigantyczne półki, na których wyłożony był towar. Rogacz brał wszystko co napotkał, podobnie jak Syriusz. W końcu podeszliśmy do kasy.
- Brzuchy was rozbolą, jak tyle zjecie - skomentowałam.
- Jadło się więcej, co nie James? - Odpowiedział Syriusz, szturchając swojego kompana w bok.
- Oj, tak... - Odrzekł rozmarzony Rogacz.
Wychodząc Remus zapytał:
- To może teraz do Zonka?
Tak więc skierowaliśmy się do sklepu z magicznymi przedmiotami. Tak samo jak Dorcas zakupiłam tam sobie parę cukrowych piór. Następnie wybraliśmy się do pubu Madame Rosmerty na miód pitny. Siedliśmy w szóstkę przy jednym stoliku. Jakaś rozchichotana fanka Pottera z 5 roku, poprosiła go o autograf.
W końcu musieliśmy już wracać do zamku.

4. Eliksiry

             Dni mijały mi niesamowicie szybko. Właśnie był piątek rano i zmierzałam na dwugodzinną lekcję eliksirów. Skierowałam się do lochów i postanowiłam zaczekać na Dorcas. Musiała coś omówić z profesor McGonagall odnośnie Quidditcha. Usiadłam przy ławce i wrzuciłam szkolną torbę pod krzesło. Zajęłam jej miejsce. Nagle rozległ się tupot, a do klasy wpadł Syriusz i Potter. Rogacz posłał Łapie spojrzenie, a on chyba zrozumiał, bo poszedł do innej ławki, a James, ku mojemu zdziwieniu, usiadł obok mnie.
- Mogę wiedzieć, co ty tu robisz, Potter? - zapytałam cynicznie.
- O ile się nie mylę mam właśnie dwugodzinną lekcję eliksirów i grzecznie usiadłem w ławce - objaśnił niewinnie.
- To musisz się przesiąść, bo to miejsce jest zarezerwowane dla Dorcas - powiedziałam sucho.
- To nic, Dora może siąść przecież z Syriuszem - odrzekł, szczerząc do mnie zęby.
- A czy będą z tego zadowoleni? - zapytałam, unosząc brwi.
- Sądzę, że Łapa będzie bardzo zadowolony, a Dorcas chyba też... - zawahał się.
- Nie wydaje mi się - odrzekłam sceptycznie.
            Nagle do klasy wpadła moja przyjaciółka i rozejrzała się. Miejsca były wszędzie pozajmowane. Tylko jedno było puste. Te obok Łapy. Zdziwiona dziewczyna posłała mi zdezorientowane spojrzenie i usiadła obok Syriusza. Posłałyśmy sobie spojrzenia, które zrozumiałyśmy bez słów.
Zaraz potem do klasy wszedł profesor Slughorn i zaczął:
-Dziś będziemy warzyć Eliksir Euforii... Czy może mi ktoś powiedzieć jakie ma właściwości?
Moja ręka powoli wystrzeliła w górę.
- Eliksir Euforii, to eliksir, który powoduje przypływ energii. Może też niestety uzależniać. Ma kolor niebieskawy, a zapach przypominający kobiece perfumy. Oprócz tego, że uzależnia, ma też inne skutki uboczne. Powodują one nadmierny chichot.
- Doskonale, Lily! 10 punktów dla Gryffindoru - powiedział uradowany. - Macie czas do końca lekcji, a pod koniec sprawdzimy, kto uwarzył najlepszy. Osoba ta, zdobędzie 30 punktów dla domu! Ach, i weźcie Figi Abisyńskie z kredensu, bo chyba zapomniałem o nich napisać na liście ingrediencji. Instrukcje macie w podręczniku na 21 stronie. Powodzenia!
-Lily, pomożesz mi? Jak mam pociachać te pancerzyki chitynowe? - zapytał Rogacz.
- Weź nóż i przejedź nim wzdłuż pancerzyka - odparłam, tak jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.
- A co teraz?
- Teraz trzeba zamieszać, raz w prawo i trzy razy w lewo. A potem powtórzyć to czterokrotnie - powiedziałam.
- A pokażesz mi?
- Ale co tu jest do pokazywania? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Skąd, do cholery, mam wiedzieć jak mam to zamieszać?
- Raz w prawo i trzy razy w lewo, a później powtórzyć czterokrotnie.
- I że ja mam to zapamiętać i powtórzyć?
- Tak.
- Lily, proszę, pomóż! - poprosił słodko z miną zbitego psiaka.
- No dobrze... - westchnęłam.
Przysunęłam się bliżej Rogacza, biorąc jego chochlę i mieszając według wskazówek.
- Teraz musisz dodać te trzy składniki, o których piszą tutaj - wskazałam palcem na miejsce w podręczniku. - Już rozumiesz? - zapytałam.
- Eee... Nie bardzo - szepnął.
Przybliżyłam się do niego jeszcze bardziej i powtórzyłam mu instrukcje raz jeszcze, dodając składniki i każąc mu je mieszać. Mimo woli spojrzałam kątem oka na Dorcas. Przyjaciółka puściła nam oczko, a Syriusz wyszczerzył do mnie zęby. W jednej chwili wszystko zrozumiałam.
- Uknułeś to z Syriuszem! Przyznaj się! - oskarżyłam go.
- Co? Ja?! Oczywiście, że nie! Skądże! - bronił się.
- Żeby tak bezczelnie prosić mnie o pomoc, aby wykonać jakiś zakład, czy co tam innego - szepnęłam sfrustrowana.
- To akurat nie jest zakład! - zaprzeczył.
Puściłam tę uwagę mimo uszu.
Po 30 minutach, zaczęłam mieszać w moim kociołku, aż wywar przybrał barwę, którą opisywano w podręczniku, natomiast eliksir Rogacza miał dziwny, jaskrawożółty kolor.
- Chyba przesadziłem z sokiem z cytryny... - wymamrotał.
- Wiedz, że teraz ci już nie pomogę - oznajmiłam.
- To chociaż umówisz, się ze mną Lily? - zapytał.
- Chyba śnisz, Potter!
- Ja tak ładnie proszę... - i zrobił słodkie oczka.
- Po moim trupie! - odparłam.
- Ta opcja też mi odpowiada, ale wolałbym umówić się z żywą Lily - rzekł i posłał mi łobuzerski uśmiech. Mój wyraz twarzy musiał być brawurowy, bo nagle zrzedła Potterowi mina.
- Przepraszam, Ruda, nie gniewasz się?
- Hmm... Zastanowię się - powiedziałam.
- Co mam zrobić, żebyś przyjęła moje przeprosiny? - zapytał.
- Niech pomyślmy... Przynosisz mi przez tydzień do Pokoju Wspólnego herbatę, wieczorem.
- No dobra - zgodził się Rogacz.
Nagle profesor Slughorn oznajmił:
- Koniec czasu! Oglądamy eliksiry!
Nauczyciel rozpoczął przechadzkę po klasie. W jednym kociołku coś zamieszał, w drugim powąchał. Przechodząc obok kociołków Dorcas i Syriusza skinął głową, natomiast na widok dzieła Pottera skrzywił się. Kiedy doszedł do mnie, powiedział:
- Och! Ten wywar jest znakomity! Zdobywasz 30 punktów dla swojego domu, Lily. Wspaniale, naprawdę, wspaniale.
Na następnej lekcji pisaliśmy długie notatki na temat tego eliksiru.
W końcu profesor Slughorn ogłosił koniec lekcji. Wpakowałam książki do torby i zaczekałam na przyjaciółkę. Już przy progu powiedziała:
- No, no... Z Rogaczem na eliksirach i jeszcze to przysuwanie się do siebie... I widziałam, że tam gorączkowo szepczecie! Miłość wisi w powietrzu! - triumfalnie oznajmiła Dorcas.
- Nawet nie próbuj mnie denerwować!
- Och, dobrze. Mimo wszystko jak bardzo się upierasz ja i tak wiem swoje - powiedziała moja przyjaciółka.
Po raz kolejny posłałam jej zabójcze spojrzenie.

3. Drużyna Quidditcha

             Następnego rana obudził mnie krzyk Dorcas:
- Lily! Wstawaj! Za pół godziny stawiam się na boisku Quidditcha! Nie uda mi się! Co ja wtedy zrobię? A jak przepuszczę kafla?! - Panikowała przyjaciółka. - No chyba, że przekupisz Pottera randką, to może się dostanę do drużyny... - Dodała po chwili.
- Nie denerwuj mnie z rana Dorcas, dobrze? - Odpowiedziałam, przeciągając się na łóżku. - A teraz schodzimy na dół, bo koniecznie musisz coś zjeść - zakomenderowałam, wstając i naciągając na siebie dżinsy.
- Nie wiem czy dam radę cokolwiek przełknąć, ale w porządku...
Wychodząc z dormitorium, natknęłyśmy się na Huncwotów.
- I co, Ruda, zmieniłaś już zdanie? - Zapytał Rogacz, puszczając do mnie oczko.
- Nie masz co liczyć, Potter! - Prychnęłam.
- Na pewno?
- Och, przestań mnie zadręczać. Dorcas dzisiaj będzie próbować się dostać do twojej drużyny i musi wypaść dobrze.
- No wiesz, z pewnością ją przyjmę za jedną małą randkę... Co ty na to? - Zaproponował, uśmiechając się szeroko.
- Nie, nie i jeszcze raz nie! Jestem całkowicie pewna, że Dora poradzi sobie znakomicie bez żadnych przekupstw - odparłam z przekonaniem w głosie.
             Po śniadaniu wyszłyśmy z zamku. Ja skierowałam się w stronę trybun, a moja przyjaciółka do szatni. Obiecałam jej, że będę trzymać za nią kciuki.
             Było pochmurnie i trochę mżyło. Rogacz starannie selekcjonował drużynę i co rusz mierzył każdego na boisku badawczym spojrzeniem. W końcu nadeszła kolej Dorcas. Zacisnęłam mocno kciuki.   
             Przyjaciółka wzbiła się w powietrze i podleciała we wskazane przez Pottera miejsce. Richard Bowie, chłopak z siódmego roku, poszybował w kierunku słupków, oczekując. Dora wzięła kafla i poleciała wraz z nim do bramek. Kiedy znalazła się w niedużej odległości, rzuciła prosto w lewą pętlę, którą Richard ledwo obronił. Po kilku innych próbach, w których ani razu nie zawiodła, mogłam śmiało stwierdzić - była naprawdę dobra. Na pozycji ścigającego wręcz znakomita.
Potter ogłosił, że załapała się do drużyny. Wstałam z trybun i popędziłam w kierunku boiska.
- Byłaś niesamowita! - Krzyknęłam radośnie.
- Dzięki, Lily - odpowiedziała skromnie, miażdżąc mnie w niedźwiedzim uścisku. Bardzo miło było widzieć ją tak uradowaną. - Załapałam się do tej cholernej drużyny!
- Wiem - odparłam. - Widziałam twoje poczynania na boisku i uważam, iż jesteś niesamowita.
- Dziękuję. Powinnaś kiedyś spróbować pograć w Quidditcha. To naprawdę świetny sport!
- Jakoś mnie nie ciągnie - zaśmiałam się.
              Wieczorem usiadłam na sofie przed kominkiem w Pokoju Wspólnym. Zaraz do mnie dołączył Black.
- Ale to był męczący dzień, co nie Lily? - Zagadnął.
- Czy ty właśnie wymówiłeś moje imię? - Spytałam z nutką niedowierzania w głosie.
- A nie mogę?
- Możesz, możesz... Ale nigdy jeszcze nie odezwałeś się do mnie po imieniu - odparłam.
Po chwili chłopak wstał z sofy i oznajmił:
- Ja, Syriusz Black, uroczyście oświadczam, że będę dwa razy w tygodniu zwracał się do Lily Evans po imieniu!
Wybuchłam śmiechem.
- Czy ty naprawdę zaśmiałaś się z mojego żartu? - Zapytał.
- A nie mogę? - Powtórzyłam go.
- Możesz, oczywiście, ale jeszcze nigdy tego nie zrobiłaś - powiedział dokładnie tak, jak ja przed chwilą.
Tym razem ja wstałam z kanapy i przysięgłam:
- Ja Lily Evans, uroczyście oświadczam, że będę dwa razy w tygodniu śmiać się z kawałów Syriusza Blacka!
Śmiałam się do łez. Ciekawe, że jeszcze nigdy nie zauważyłam tego, że Łapa jest naprawdę w porządku.

2. Kawał Huncwotów

             Po długiej podróży nareszcie znaleźliśmy się w Hogwarcie. Zauważyłam, że Huncwoci zachowują się nieco dziwnie. Cały czas usiłowali powstrzymać chichot i niespecjalnie im to wychodziło. Obcuję z nimi już szósty rok i jestem prawie pewna, że jest to kolejny z ich genialnych dowcipów. Rozejrzałam się po wielkiej sali, ale nigdzie ich nie zauważyłam. Wtem nagle usłyszałam donośny huk, a drzwi otworzyły się gwałtownie. Black i Potter na miotłach wpadli do pomieszczenia i wymachiwali różdżkami, tworząc iskry we wszystkich możliwych barwach. Wielka sala wypełniła się pięknymi kolorami. Widok był nieziemski, a patrząc po kolei na uczniów, mogłam śmiało rzec, że nie tylko ja tak twierdziłam. Profesor Dumbledore wydawał się być zafascynowany efektem, ale McGonagall miała morderczą minę. Nawet nie zorientowałam się, kiedy ryknęła tubalnym głosem:
-POTTER, BLACK! DO MNIE NATYCHMIAST!
Chłopcy podeszli do niej niewzruszeni, a ja miałam świetny ubaw na samo wyobrażenie kary, jaką odbędą.
-Oj, będzie szlaban, prawda Dorcas? - Wypowiedziałam swoje myśli na głos.
- Zdecydowanie - odparła przyjaciółka, która bawiła się równie dobrze, co ja. - W sumie to ładnie to wygląda. O popatrz! Jeszcze dorzucili fajerwerki Filibustera!
Zauważyłam, że twarz McGonagall zaczęła purpurowieć. Dyrektor położył dłoń na jej ramieniu , ale ona nie dała za wygraną.
- Profesorze Dumbledore! Tych dwóch chłopców właśnie wpadło na ucztę do wielkiej sali na miotłach, rzucając iskrami i fajerwerkami! Jestem jak najbardziej za ukaraniem tych dwojga szlabanem u mnie... - ciągnęła.
 -Dobrze, Minerwo. Ale teraz nie róbmy z tego zamieszania - odrzekł dyrektor rzeczowym tonem, choć blask w jego iskrzących się, niebieskich oczach zdradził go.
Po chwili twarz nauczycielki zwróciła się w kierunku Pottera.
- Myślałam, że zmądrzałeś trochę... I to kapitan drużyny Quidditcha! - Rozżalona nauczycielka rozłożyła ręce w geście rezygnacji, ciężko wzdychając.

             Dumbledore rozpoczął przemówienie. Wkrótce potem stoły wypełniły się jedzeniem. Potter i Black usiedli po obu moich stronach.
- Będziemy czyścić męskie toalety - jęknął James.
- Poza tym, że śmierdzi tam niesamowicie, jest brudno i nie możecie używać czarów, to nie jest tak źle - powiedziała Dorcas i wyszczerzyła zęby.
- Czuję się niezwykle pocieszony - odparł Łapa, wywracając oczami.
- Ale musicie nam przyznać, że wyszło idealnie, prawda? - Spytał Potter, mierzwiąc sobie włosy.
- Kolory i kształty fajerwerków były niesamowite - odpowiedziałam szczerze, jednak patrząc na rozpromienioną moim komentarzem twarz Rogacza, szybko tego pożałowałam. - Ale mimo to, uważam, iż takie atrakcje na początek roku szkolnego nie są najlepszym pomysłem.
- Mam to samo zdanie - wtrącił Syriusz. - Ja chciałem wykorzystać ten numer na koniec siódmej klasy, aby hucznie upamiętnić nasze odejście ze szkoły, ale Rogaś się uparł.
Nagle złote i srebrne talerze stały się czyste, a na stołach pojawiły się desery.
Po kolacji poszliśmy do pokoju wspólnego. Zanim weszłam, James krzyknął:
- Ej, Ruda! Umówisz się kiedyś ze mną?
- Chyba żartujesz, Potter!
- Nie, jestem śmiertelnie poważny - odparł. - Jak coś, to mam wolne sobotnie popołudnie!
Prychnęłam i podążyłam na górę do dormitorium. Rozbawiona Dorcas zapytała:
- Och, dlaczego się z nim nie umówisz? Przecież widać, że chętnie byś z nim poszła na randkę, ale duma ci na to nie pozwala...
- DORCAS! Czy mogę wiedzieć dlaczego tak bardzo chcesz mnie zeswatać z tym zarozumiałym i natrętnym palantem, który nazywa się Potter?
-Kto się czubi, ten się lubi... - zdążyła tylko wymamrotać, widząc moje pełne mordu spojrzenie.